W
zabieganym, zaplanowanym zgodnie z terminarzem życiu, zapominamy
często co to spontaniczność Stajemy się niewolnikami czasu,
zegarka, kalendarza, tego co wypada, a co nie wypada. Zwykle wszystko
skrupulatnie planujemy począwszy od cotygodniowej listy zakupów,
przez to co ugotujemy na obiad, co zrobimy wieczorem, a na wakacjach
kończąc. Gdzie jest nasz luz i spontaniczność? Sama taka byłam.
A może nadal jestem? Poukładana, zawsze z planem, czasem nawet
dwoma, na wypadek gdyby plan A nie wypalił, zawsze musi być plan B.
Jednak ostatnimi czasy, zauważyłam, że potrafię nagiąć moje
żelazne zasady. Potrafię zrobić rzeczy, których nie planowałam.
Spontanicznie dać się ponieść chwili. Zrobić coś po raz
pierwszy, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Za dużo nie
myślę o tym co było, ani o tym co będzie... (to akurat chyba nie
jest dobre), ale cieszę się chwilą. Obecnym tu i teraz. Bo nigdy
nie wiadomo co będzie, co się wydarzy, a chwila nigdy nie wróci.
Nie chcę nigdy mieć wobec siebie pretensji, że czegoś nie
zrobiła, że straciłam swoją szansę.Wolę chyba jednak, żałować
głupot, które się przytrafiły... niż zastanawiać się co by
było gdyby...
Podążając
tym tokiem myślenia, kiedy nie udało mi się załapać na lot do
Warszawy, a kiedy w moim grafiku jak wół stały obok siebie cztery
weekendowe OFFy, pozwolenie na wylot z kraju i jedno krótkie zapytanie od znajomego z Abudhabi „to przylecisz?” zadane przez
FB o 2-giej w nocy.... długo się nie zastanawiając kupiłam
spontanicznie bilet na najbliższy lot do Emiratów Arabskich. Lot za
4h! Ja nie spakowana, transport nie ogarnięty... Zwariowałam?
Nie... Cudem zdążyłam na samolot, po nie przespanej nocy (bo
pakowałam walizkę) zasnęłam w samolocie jak dziecko nim jeszcze
kapitan zdążył wyłączyć lampki „zapiąć pasy”. Szkoda, że
lot trwa tylko 45 min – bo nie była to najdłuższa drzemka o
jakiej mogłam pomarzyć Na lotnisku w Abudhabi, czekały mnie
jeszcze długie formalności i odstanie swojego w kolejce po wizę.
Jako rezydent Kataru, nie muszę mieć specjalnej wizy, wystarczy
zapłacić 100 dirhamów na lotnisku i dostaje się 30 dniową wizę
(on arrival).
Był
to bardzo, bardzo męczący weekend, bo znajomi z RPA, którzy
przeprowadzili się z Doha do Abudhabi, mieli akurat wolne. Moje
odwiedziny wypadły w momencie kiedy w większości arabskich krajów
świętuje się EID MUBARAK (takie islamskie Boże Narodzenie), dlatego
imprezom, grillom i świętowaniu nie było końca. Nie dlatego, że
znajomi z RPA są wyznawcami Allaha, ale dlatego że mieli po prostu
wolne. W końcu u nas w Polsce, też się hucznie świętuje 11
listopada, Boże Ciało, Matki Boskiej Zielnej, Trzech Króli... ;-)
Mimo wszystko udało
mi się ich zmotywować do tego, żeby pokazali mi trochę miasta.
Główną atrakcją Abudhabi jest wielki meczet (Sheikh
Zayed Grand Mosque), do
którego żeby wejść musiałam ubrać Abhaję. Tak tak, wiem,
zaklinałam się po stokroć, że nie będę przebierać się za
dementora. Ale w tym wypadku nie było innej opcji, a bardzo chciałam zobaczyć jeden z największych islamskich meczetów, który naprawdę
zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pomimo tłumu turystów,
palącego słońca, upału … i tego, ze w tym czarnym stroju w
którym prawie ugotowałam się na twardo, mogę powiedzieć, że nie żałuję.
Innymi
atrakcjami Abudhabi są pałac królewski na Kornishu, sam Kornish
(czyli promenada wzdłuż wybrzeża), most Emira (który swoim
kształtem ma przypominać jego podpis) i na tym atrakcji
turystycznych koniec. Nie mniej jednak, miasto zrobiło na mnie
wrażenie, bo porównując je do Doha, wygląda tak jak by ktoś
usiadł i naprawdę zastanowił się nad jego rozplanowaniem i
zagospodarowaniem. Jest czysto, nie ma korków, które w Doha
potrafią doprowadzić do białej gorączki nawet najcierpliwszą
osobę świata, jak by mniej hindusów, a więcej europejczyków?
Byłam
bardzo zadowolona z tego weekendu i gdybym jeszcze nie spóźniła
się na samolot w drodze powrotnej. Nigdy mi się to jeszcze nie
zdarzyło! Zawsze jestem przed czasem, ale pomyliły mi się
terminale, trochę za późno wyjechaliśmy z domu i koniec końców,
kiedy odnalazłam Check-in counter dla QA nikogo już tam nie było. Prze bookowałam zatem bilet na kolejny lot, który był całkiem obłożony Więc trochę nerwów i emocji było, czy się załapię i
zdążę na czas (czyli początek minimum resta), ale głupi ma
zawsze szczęście i udało się. Znalazło się dla mnie miejsce i
szczęśliwie wróciłam do domu.
Już
się zastanawiam, kiedy, jak i z kim zwiedzić Dubaj.... :-)
Abu Dhabi z okna samolotu |
uwielbiam te widoki lotu ptaka |
prawie jak sex&the city !! no brakuje tylko mnie :P
OdpowiedzUsuń- B.