piątek, 23 maja 2014

cztery słonie, zielone słonie...

Były lwy, małpy, żyrafy, były kangury i misie koala... Grzechem było by nie skorzystać z okazji będąc na Srilance i nie wybrać się na wycieczkę do parku słoni, zwłaszcza, że zebrała się grupa chętnych, a to zawsze przemawia za tym, żeby ruszyć się gdzieś dalej, niż tylko hotelowy basen i restauracja.

Aby nie tracić czasu, ucięliśmy sobie tylko krótką, bo 4h drzemkę, co po nocnym locie można uznać za nie lada poświęcenie i szczyt motywacji. Wizja umieszczenia zdjęć na słoniu na Facebooku była jednak tak kusząca, że nawet taki śpioch jak ja, co podczas mniej ekscytujących pobytów (patrz. Casablanka) potrafi przespać nieprzerwanie 14h, postanowił zwlec się z bardzo wygodnego łóżka, przerywając kolorowy, regeneracyjny sen i stawiłam się na zbiórce w pełnej gotowości. Zaskakując przy tym samą siebie, jak i pozostałych kompanów. Nie umniejszając sobie, po prostu, jak żegnałam się z resztą załogi, z którą planowaliśmy wycieczkę, oczy miałam  już tak małe jak chiński sprzedawca zabawek, a na każde zadane pytanie odpowiedziałabym twierdząco, byle by tylko dane mi było wreszcie się położyć. Na szczęście zatracony ostatnio, duch odkrywcy zwyciężył we mnie. 

Ruszyliśmy wąską, trochę zatłoczoną drogą. Wedle zapewnień kierowcy podróż w jedną stronę, nie miała nam zając więcej niż półtorej godziny.... ale jak się okazało akurat wypadło tego dnia jakieś buddyjskie święto zwane też festiwalem jedzenia. Główną atrakcją festiwalu było rozdawanie napojów, zup i lodów. Po te ostatnie większość kierowców zwalniała, przez co tworzyły się gigantyczne korki, których niestety na wąskiej, krętej drodze nie sposób było ominąć. Dlatego zamiast w 1,5h na miejsce dotarliśmy po 3h - nie ukrywając - już lekko poirytowani. A to był dopiero początek kolejnych wielkich rozczarowań.

Zaczęło się od tego, że zawieziono nas nie do tego parku, do którego chcieliśmy dotrzeć. No ale trudno co zrobić, było już trochę za późno na składanie reklamacji, zresztą jak tu się kłócić z kimś kto na każde pytanie odpowiada "oke oke no problem" i kręci głową jak piesek z oldscholowego mercedesa.

W parku nie było małych słoniątek, na które powiem szczerze trochę się napaliłam, ale za to można było pomóc przy kąpieli dużego słonia. Co każdy z nas po kolei uczynił. Co odważniejsi, mogli skorzystać z opcji "prysznica prosto z trąby słonia". Na szczęście mi się udało unikać takiej niespodzianki. Już samo głaskanie słonia, który cały pokryty jest grubymi, lekko mokrymi włosami sprawiło, że trochę się pokrzywiłam, ale tak tylko troszkę. 




Po kąpielach ze słoniami, przyszła pora na przejażdżkę. Mieliśmy nadzieje, że każdy dostanie swojego słonia, przepędzą nas na nich przez dżunglę i będzie z tego trochę więcej fanu. Cała impreza okazała się niestety być jedną wielką komercją. Posadzili nas po dwie osoby na słoniu, co od razu mi się nie spodobało... Daliśmy aparaty Panu, który robić miał nam zdjęcia. Tylko jak się okazało, my ruszyliśmy sobie przed siebie, a aparaty z fotografem zostały gdzieś w tyle. Dobrze, że nie tylko ja byłam tym faktem mocno rozczarowana - inicjatywę w kłótni z lokersami, którzy nie zrobili nam ani jednego porządnego zdjęcia wziął na siebie pierwszy oficer, który stanowczym głosem stwierdził, że przecież nikt tu nie przyjechał pojeździć na słoniach tylko chodzi nam o zdjęcia. Tym stwierdzeniem, rozbawił nas wszystkich do łez, ale dzięki temu, każdy dostał pojedynczą rundkę na słoniu w celu uwiecznienia tego jakże ekscytującego momentu....


Kiedy przyszła moja kolej, dumnie wsiadłam na słonia, już nawet nie obawiając się wysokości (co początkowo miało miejsce), z uśmiechem numer 12 przybrałam kilka głupich pozycji, które wydawało mi się, że mogą fajnie wyglądać na fotografiach i zrobiłam rundkę po polance. Jednak kiedy zeszłam i zobaczyłam co znajduje się na moim aparacie - film - a nie zdjęcia.... Byłam bardzo rozczarowana. Przypadkowo, akurat na słoniu obok jeździł własnie Sam i jemu również kręcono film, więc tak się złożyło, że wszystkie moje gorzkie żale jakie wylałam na  bogu ducha winnego pracownika parku nagrały się i mogłam ich sobie posłuchać...

Opowiedziawszy tę historię znajomym i rodzinie podpuszczano mnie abym umieściła tutaj ten film na którym krzyczę na tego biednego człowieka coś w stylu... "Mówiłam Ci, że chcę zdjęcie, a nie film !!! Czy ja nie wyrażam się jasno??? ZDJĘCIE!!! itp...." .... Ale ilekroć to oglądam strasznie się wstydzę i sama sobie odpowiadam na czasem nurtujące mnie pytanie czemu nie mam chłopaka... Może dlatego, że straszna ze mnie zołza i ciężko ze mną wytrzymać ?!?

Przypomina mi się historia, kiedy moja mama nagrała mnie, kiedy miałam może ze 4-y lata jak się wściekałam i złościłam. Pokazała mi je potem mówiąc " Zobacz jak brzydko wyglądasz jak się złościsz".... I tak, muszę przyznać  - było to bardzo słabe zachowanie z mojej strony.

Pewnie zastanawiacie się, po co o tym piszę, w końcu mogłabym przedstawić tę wycieczkę w zupełnie inny sposób. Napisać, że radośnie dojechaliśmy do parku, gdzie jeździłam na słoniu i było to niesamowite przeżycie być tak blisko natury.... bla bla bla.... Ale wcale tak nie było, a ja niestety czasem zaczynam zapominać o tym, że powinnam bardziej doceniać miejsca które jest dane mi zobaczyć, cieszyć się chwilą i szanować drugiego człowieka...

Tym sposobem odeszliśmy trochę od tematu słoni.... Mam nadzieje, że przygotowując kolejny wpis nie będę musiała się wstydzić sama za siebie. A z przejażdżki na słoniu, chociaż trwała 15 min, kosztowała sporo a w samochodzie spędziłam ponad 6h to na prawdę bardzo się cieszę. o!