W maju udało mi się dostać lot do
Mediolanu. Włoską stolicę mody zmuszona byłam zwiedzać z marokańską koleżanką z
załogi, która jak zobaczyła mnie w brifing-roomie, niemal podskoczyła z radości
na mój widok, bo już raz leciałyśmy razem do Brukseli (czyli całkiem nie dawno).
Wtedy udało mi się wymiksować ze wspólnych podbojów miasta, bo w planach był
wieczór ze znajomą. Tym razem nie miałam już tak dobrej wymówki, więc chcąc nie
chcąc miałam kompana. Nie jestem przecież jakimś samotnikiem żeby zawsze
chodzić sama, ale po prostu nie mam cierpliwości, żeby ciągnąć za sobą ogon,
który tylko powtarza jak zacięta płyta „i am hungry” , „i am tired”, „i am
sleepy”…Były momenty w których musiałam wzbić się na wyżyny pokładów mojego wewnętrznego
spokoju. Dałam jednak radę i koniec końców muszę się przyznać, że było nawet
fajnie.
Mediolan zrobił na mnie ogromne wrażenie,
nie tylko dlatego, że pogoda nam dopisała, ale także zaskoczył mnie oszałamiającą
ilością pięknych budynków, parków, ładnych ludzi i drogich samochodów. Taka bella
fasada trochę… bo podobno, włosi (zwłaszcza Ci z Mediolanu), uwielbiają
pokazywać jacy to nie są piękni i bogaci – chociaż wielokrotnie nie zawsze jest
to prawda. Chodzi o to aby wyglądało, że jest na bogato, co w środku, albo w
zaciszu domu przeważnie bardzo rozczarowuje. Ale nawet jeśli to prawda, to
trudno, mi wystarczy, że to co ja widziałam naprawdę cieszyło oczy.
Zaczęłyśmy zwiedzanie od zamku Sforzów,
wokół którego rozpościerał się piękny park, po którym trochę pospacerowałyśmy. Zżerała
mnie zazdrość na widok biegaczy, którzy wstali w ten piękny niedzielny poranek
żeby uprawiać jogging. Już nie pamiętam, kiedy miałam przyjemność pobiegać w
innym miejscu niż bieżnia na mojej mini siłowni. W ogóle bieżnia to straszna
nuda, ale Doha nie daje mi wiele alternatywnych możliwości…a nawet jeśli to za
bieganie w +40 stopniach podziękuję. Obiecałam sobie, że podczas zbliżającego
się urlopu w Warszawie uskutecznię jakąś wycieczkę rowerową do Powsina, rolki
na Polach Mokotowskich i bieganie po Kabatach.
Z zamku i parku udało nam się dojść do
budowli w kształcie łuku, w której pobliżu spełniłam pierwszą zachciankę mojej
towarzyszki i udałyśmy się na włoskie cappuccino i ciasteczko (ciasteczko
powinnam sobie odpuścić ale chyba jestem jednak człowiekiem o małej silnej
woli). Ciekawe jest, że w niedzielny poranek, większość kawiarni pękała w
szwach i trzeba było wystać swoje w długiej kolejce. Ale było warto…dawno nie
piłam tak dobrej kawy – a przecież to jedna z „wizytówek” tego kraju, dlatego nie
ma się w sumie co dziwić.
Oczywiście w programie wycieczki musiały
się też znaleźć takie punkty jak Katedra Narodzin Świętej Marii Nazareńskiej na
placu Duomu, dzielnica Brrera, Galeria Wiktora Emanuella, Teatr Scala, pomnik
Leonarda da Vinci…w zasadzie, za każdym rogiem w Mediolanie można znaleźć coś
co z pewnością jest ważnym zabytkiem, bo wszystkie domy są pięknIe zdobione,
place (których jest pełno) zwykle mają na środku jakiś pomnik. Na brak
atrakcyjnych miejsc do zwiedzania nie można narzekać. Zakochałam się w tym
mieście i baaaaardzo chciałabym je odwiedzić jeszcze raz. jak nie lubić
miejsca, gdzie zaczepiają Cię przystojni włosi wołając „Ciao Bella!” ;)?
zamek Sforzow |
Nie wiem, co jest takiego w Italii, że urzeka...
OdpowiedzUsuńChyba to kwestia jedzenia, pogody, ludzi....:-) w każdym razie urzeka:)
OdpowiedzUsuń