Jest kilka destynacji w naszej
siatce połączeń do których bardzo chciałabym polecieć, ale pomimo, że co
miesiąc składam tzw. Requesty nie udaje mi się ich dostać. Tak jest między
innymi z Hongkongiem, Osaką, Mediolanem i ….tak było też z Seszelami. Było, bo marcowy grafik zaskoczył mnie i nie
dość, że dostałam Seszele dwa razy to jeszcze w terminie w którym mieli tam być
moi znajomi. Plan idealny, wszystko ustalone i wtedy bach! W okienku moich
powiadomień pojawiła się informacja o assesmencie. Zawsze tak jest, że jak mam
jakąś fajną destynację, to się bardzo stresuję, że gdzieś coś pójdzie nie tak i
że zdejmą mnie z takiego lotu. A wierzcie mi lub nie, takie sytuacje się
zdarzają. A tutaj jeszcze dodatkowy stres i sprawdzenie mojej widzy. Na szczęście w tym wypadku moje obawy były
bezpodstawne. Załogę miałam ok, assesmet poszedł mi bardzo dobrze…
wylądowaliśmy szczęśliwie na wyspie Mahe. Lotnisko na Mahe to podobnie jak
Katmandu w Nepalu, lotnisko o podwyższonym stopniu ryzyka, mogą tam lądować
tylko piloci posiadający dodatkowe szkolenie. Nic dziwnego, pas startowy jest
znacząco krótszy, z dwóch stron okala go woda. Patrząc przez boczne okienka,
wygląda to tak jak by się lądowało na wodzie. Nawet gdzieś żartem padło pytanie, czy pamiętamy komendy
ewakuacyjne na wypadek wodowania.
Wysiadłam z samolotu na Seszelach
i muszę przyznać, że tak jak na kreskówkach moja dolna szczęka opadła z
wrażenia do samej ziemi … całkowicie
mnie zatkało i jedyne co byłam w stanie z siebie wykrztusić to głośnee WOW! Z
jednej strony lazurowy ocean i małe wysepki odznaczające swoje kontury na
dalekim horyzoncie, a z drugiej strony soczyście zielona dżungla i góry z
czarnymi skalistymi szczytami. Przetarłam oczy, uszczypnęłam się, ale piękny
widok nie znikał. Wyciągnęłam słoneczne okulary z walizki i ruszyłam wraz z
resztą załogi do busa, który zawiózł nas do hotelu po drugiej stronie wyspy.
Tam szybko się ogarnęłam, bo w
drodze po mnie był już Paweł, który podjechał po mnie wynajętym bolidem, który
może i nie był najbardziej zrywnym samochodem świata, ale dawał sobie świetnie
radę na górzystych i wąskich drogach, gdzie często turyści z Europy zapominali
się i jechali pod prąd (na Seszelach mamy ruch lewostronny). Prawdę
powiedziawszy, poruszanie się samochodem po Seszelach to wyzwanie dla ludzi o
mocnych nerwach, bo lokersi, nie przejmują się w ogóle i potrafią sobie
spacerować poboczem, a raczej środkiem drogi, gdy jest ciemno i wtedy naprawdę ich
nie widać. Kierowcy autobusów są tak wyluzowani, że ścinają zakręty tak, że
nie raz musieliśmy „przytulić” się do krawędzi drogi…. a w dół skarpa i
przepaść 500 m. Ja nie odważyłabym się prowadzić samochodu, dlatego
Pawłowi należą się oficjalne gratulacje za odwagę i poświęcenie
J.
|
ktoś sobie spalił plecki;-) |
Mahe to największa wyspa Seszeli,
ale w dalszym ciągu nie tak duża, żeby nie dało jej się objechać w jeden dzień.
Pierwszego dnia postawiliśmy na plażing i snoorkling. Paweł zabrał mnie na dwie
sprawdzone już wcześniej plaże, gdzie była bardzo ładna rafa. Tam trochę
ponurkowaliśmy i podziwialiśmy podwodny świat. Podobno plaże Seszeli, to najczęściej
fotografowane plaże świata. Wcale mnie to nie dziwi, sama zrobiłam ponad 500
zdjęć i spokojnie mogłabym zrobić drugie tyle. Biały piasek, szerokie i długie
zatoczki, bujna roślinność, mało ludzi, cisza, spokój…. Patrząc na wyspę od
strony wody miałam wrażenie, że znalazłam się gdzieś na bezludnej wyspie na
końcu świata, gdzie czas stanął w miejscu. Albo jak rozbitkowie samolotu z
serialu „Lost”, zaraz znajdę tajny bunkier w środku dżungli, albo pojawią się
tyranozaury i diplodoki, a nad głową przeleci mi pterozaur.
Jak odwiedzam takie bajkowe
miejsca, zawsze załącza mi się akcja wymyślania co bym mogła zrobić, żeby móc
zostać na zawsze. Seszele są nieziemsko
piękne, ale też potwornie drogie, więc trzeba by było pomyśleć o jakimś dochodowym
biznesie, żeby móc się tam utrzymać. Mogłabym
np. otworzyć lodziarnię, jak jeden Francuz, którego tam spotkaliśmy, albo beach
bar...Będę musiała wrócić do tematu za jakiś czas.
|
Góry i skały wulkaniczne |
|
Kalmary na plaży |
|
Viktoria, Mahe |
|
widok na Eden Island |
|
kościół w Viktorii, Mahe |
Po pierwszej plaży i obiedzie (I
<3 Kalmary) pojechaliśmy przez stolicę wyspy Viktorię na sztuczną wyspę
Eden, gdzie swoje jachty cumują najbogatsi tego świata. Nawet jeden z
katarskich szejków spędzał tam właśnie urlop. W porcie stały dwa gigantyczne
statki pod katarską banderą. Jeden był jachtem typowo mieszkalnym, a drugi… był
wielkim hangarem dla mniejszej łodzi, skuterów wodnych i wypasionych
samochodów. Ehh… Oczywiście zaraz zjawił się jakiś bodyguard, który dyskretnie
dał nam do zrozumienia, że nie powinniśmy robić zdjęć, ale jak On nie patrzy to
możemy szybko cyknąć fotę. Na Edenie było ładnie, ale to takie typowe turystyczne
miejsce dla bogatych rusków co nie wiedzą co zrobić z pieniędzmi. Można tam
pojechać na spacer, pooglądać łodzie i piękne domy, ale dłużej, może być trochę nudno i za
bardzo cywilizowanie.
Wsiedliśmy w naszego bolida i ruszyliśmy na zachodnią
stronę wyspy, żeby podziwiać cudowny zachód słońca. Tam spotkałam załogę
emirates. Chwilę z nimi porozmawiałam, oczywiście plotka, że mają na Seszelach
aż trzy dni pobytu, okazała się tylko plotką, bo mają 18h, czyli nawet krócej
niż my. Poza tym latają na dużych samolotach, przy pełnym obłożeniu, dwa razy
dziennie, więc przynajmniej w tym wypadku my mamy trochę lepiej. Pomijam tutaj
oczywiście wszystkie zasady jakie my mamy a oni nie. Wymieniliśmy spostrzeżenia
na temat pracy w arabskich liniach lotniczych, pośmialiśmy się z naszej
ulubionej destynacji, jaką jest Bahrajn i pożyczyliśmy sobie wysokich lotów.
|
marina na Eden Island |
|
jacht katarskiego szejka |
|
marina na Eden Island |
|
lokalne piwo "SeyBrew" |
|
w bluzce HI MOM od mojego przyjaciela Rebell be uniqe (https://www.facebook.com/ReBellbeunique) |
|
już wiem gdzie jest krzyż! |
|
bardzo lubię zachody słońca... |
Na koniec dnia podjechaliśmy po
Agatę i już w trójkę pojechaliśmy na wspólną kolację, gdzie zamówiliśmy rybkę o
nazwie „fish job” (nie jestem pewna czy na pewno tak się to pisze, w wolnym
tłumaczeniu była by to ryba pracująca?....trochę głupio to brzmi). Btw. Seszele
są największym eksporterem tuńczyka na świat, ale akurat w tym miejscu w którym
jedliśmy, tuńczyk już się skończył. Kiedy Paweł i Agata odwieźli mnie do hotelu,
byłam już potwornie zmęczona, z obliczeń (w których nie jestem najlepsza)
wynikało, że byłam na nogach ponad 24 !!!… Ale kto by spał na Seszelach?
Druga część relacji z Seszeli
wkrótce.
|
Paweł i Agata |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz