środa, 6 marca 2013

a tymczasem w Tanzanii

Miał być uroczy layover, plaża, biały piasek, słońce... generalnie full relaks i odpoczynek. Sama zresztą zgłosiłam prośbę, żeby operować ten lot. Niestety prawie wszystko, no może poza załogą, która była rewelacyjna, nie wyglądało tak jak wyglądać miało. Na briefingu (takie spotkanie załogi przed lotem, żeby ustalić szczegóły lotu, przedyskutować kwestie bezpieczeństwa i serwisu) dowiedziałam się, że będę operatorem tylnej kuchni. Jest to najmniej ulubiona przez wszystkich stewardów i stewardessy fucha. Przerzucanie się ciężkimi kontenerami przez 5h lotu, podgrzewanie i ładowanie jedzenia do wózków do najbardziej porywających zajęć nie należy i do tego wszystkiego jest niesłychanie wykańczające. Po takim locie, człowiek ma ochotę tylko zalec na łóżku i nie ruszać się kolejne 24h... No ale wiadomo, takie uroki pracy i czasem trzeba zacisnąć zęby. W końcu dobry Galley Operator to podstawa (poza kwestią bezpieczeństwa) sprawnie przeprowadzonego serwisu. 

Muszę przyznać się, że mój pierwszy debiut w kuchni nie należał do najlepszych, i gdyby nie pomoc koleżanek pewnie pasażerowie do końca lotu nie dostali by jedzenia, ale na locie do Tanzanii nabrałam już co nieco wprawy i wydaje mi się, że jak na "Świeżaka" to dałam sobie świetnie radę. [taki wymuszony komplement] Niemniej jednak, preferuję pracę na kabinie i obcowanie z pasażerami. Chociaż i Ci dają czasem popalić, ale co ja tam będę opowiadać, każdy wie, że są i mili pasażerowie  którym nic nie przeszkadza, no i są też tacy, którzy będą narzekać na wszystko począwszy od tego, że serwowany przez nas posiłek nie zawiera w jadłospisie ryżu ( a Oni akurat na ryż mają ochotę), przez brak odtłuszczonego mleka do kawy, na braku miejsca na bagaż w lukach nad ich głowami kończąc. Jak kiedyś podróżowałam jako pasażer, nie zdawałam sobie sprawy, że biedne stewardessy na prawdę nie są w stanie wyczarować więcej miejsca na czasem gigantyczne walizki wnoszone przez pasażerów na pokład (ok niby jest limit kg - ale prawda jest taka, że mało na którym lotnisku, bagaż podręczny jest ważony, a co dopiero mierzony), przecież nie jesteśmy w stanie przewidzieć ile nasi podróżujący wniosą ze sobą na pokład, a już na pewno nie jesteśmy w stanie powiększyć samolotowej kabiny. No nie da się,... Ale nie o bagażu miało być, tylko o moim wymarzonym odpoczynku w słonecznej Tanzanii... w której wylądowaliśmy nawet pół godziny wcześniej, ale zamiast słońca przywitała nas gigantycznych rozmiarów ulewa. - "Brawo Aga! Zarequestowałaś sobie Tanzanię w czasie pory deszczowej" - więc co z tego, że samolot był na czas, jak do hotelu oddalonego od lotniska 13 km jechaliśmy w gigantycznym korku ponad 3h. Jak wymęczeni, wygnieceni i źli dotarliśmy do celu, słońce już zachodziło, ale za to dobra wiadomość - przestało padać. Uznaliśmy, że skoro i tak nie mieliśmy szczęścia zobaczyć czegokolwiek w okolicy, to chociaż udamy się na wspólny obiad. 

To chyba był najprzyjemniejszy punkt programu, bo w miejscu do którego sie wybraliśmy serwowano na prawdę przepyszne owoce morza, ryby i  całkiem znośne czerwone wino domowe i lokalne piwo. Zamówiliśmy strasznie dużo wszystkiego, i nie byliśmy w stanie tego przejeść. Zamawiając jedzenie, wszyscy umierali z głodu, a wiadomo, na zakupy i do knajpy nie powinno się chodzić wygłodzonym jak wilk, bo je się oczami. Ja tak mam, ale co by się nie działo, na deser i tak znajdę zawsze miejsce ;-) Przynajmniej dobrze się nam spało po takiej uczcie na dobranoc.





Następnego dnia mieliśmy lecieć do Kilimandżaro dopiero późnym po południem  ale z uwagi na korki, wyjazd z hotelu był rano Poza tym i tak znów padało, więc z ewentualnego plażingu i tak by nic nie wyszło. Może to i lepiej bo dzięki temu, wszyscy byli wyspani, wypoczęci i pełni sił, żeby operować trzy sektory, które musieliśmy zrobić, przed powrotem do bazy. Jak już wspomniałam, miałam świetną załogę, zarówno moich kompanów z tylnej części samolotu, jak i sympatycznych panów w kokpicie. Jak się potem okazało, dzięki tym panom z kokpitu, siedzę sobie teraz w domu i piszę ten wpis, bo o mały włos, mogłoby być już wczoraj po mnie.... 

(kiedyś opowiem co się wydarzyło, ale póki co tę część wpisu muszę wykasować....kiedyś opowiem co się stało:)






7 komentarzy:

  1. Agu, a masz zdjęcie góry Kilimandżaro?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurdę, Ty to masz... (zajebiście/przesrane - do wyboru, zależnie od humoru ;) ) generalnie szkoda, ze nie było Ci dane zobaczyć więcej Tanzanii, ale cóż... jeszcze będziesz miała okazję ;) co do opcji z "kuchnią" to pewnie wiedziałaś, że Cię w końcu to spotka i fajnie, że masz już pierwsze koty za płoty ;) sytuacja przy lądowaniu MEEEGAAA mnie ciekawi, ale liczę, że ją opowiesz przy pierwszym, możliwym pifku ;) u Nas niestety pogoda się popsuła i po paru ciepłych i słonecznych dniach wróciła pełnowymiarowa zima ;/ także fajnie, ze jeździsz w ciepłe kraje... Fuck, strasznie Ci zazdroszczę tego zwiedzania/wizytowania takich miejsc... Tymczasem trzymaj się ciepło i do następnego spotkania ;) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. niestety nie mam, bo chmury były:((

    OdpowiedzUsuń
  4. Cymek, wszystko opowiem przy najbliższej okazji:)) Nie narzekaj na pogode, ja coś czuję, że zaraz bede płakac z nadmiaru upału np +40+50:) już sie robi ciepło;) Lecę się szykowac na kolejny lot...Trzymaj sie:)!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny blog - poleciła mi go twoja koleżanka z QA ;) Czyta się naprawdę przyjemnie, a zdjęcie stanowią bardzo duży kontrast dla śniegu za oknami ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. czekam na najciekawsza czesc historii jak sie spotkamy na zywo w tych rajskich klimatach!! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisz prosze co sie stalo ...

    OdpowiedzUsuń