Katmandu , Nepal .
„Namaste” –tak przywitano nas na
lotnisku w stolicy Nepalu - Katmandu. Miasto położone wysoko w górach. Lotnisko
Katmandu słynie z tego, że jest niezwykle ciężko na nim wylądować, dlatego
piloci, którzy tam latają muszą (podobno) spełnić jakieś dodatkowe kryteria i
odbyć specjalne szkolenie. My na
szczęście wylądowaliśmy bez najmniejszych problemów. Nic nie trzęsło, ani nie
było żadnych niespodzianek, miało być bardzo bardzo zimno, a było tak akurat.
Nie za ciepło, nie za zimno, w sam raz na zwiedzanie. Bo w Nepalu też jest
teraz zima, co zresztą widać, bo na większości drzew nie ma liści i roślinność
jest mniej zielona i bujna.
Zakwaterowano nas w bardzo
ładnym, choć trochę już oldshoolowym hotelu, urządzonym w stylu chińsko –
orientalnym. Miałam piękny widok z okna (co widać na zdjęciach), ale za nic nie
mogłam się wyspać. Nie wiem czy byłam aż
tak podekscytowana atrakcjami, które czekać mnie miały następnego dnia, czy nepalskie piwo tak na
mnie zadziałało, a może prawdą było to, że hotel jest nawiedzony? Tak, taka
historia krąży wśród naszej załogi pokładowej, niemniej jednak jakoś się nią
nie przejęłam. Ale kiedy nie mogłam spać, przewracając się boku na bok, zastanawiałam się co za
zwierz/ptak/duch? wydaje takie dziwne odgłosy. Udało mi się przeczekać noc i
już bladym świtem (6 rano!!) zerwałam się z łóżka i ruszyłam poznawać całkowicie
mi nieznany kraj, do którego nie sądziłam nigdy, że się wybiorę. Oczywiście nie
zrobiłam należytego reserchu przed wyjazdem i nie do końca wiedziałam co warto
zobaczyć, a co lepiej pominąć…Na szczęście poratowała mnie dziewczyna z
Meksyku, która już wcześniej „robiła” taki lot, więc co nieco zwiedziła już w
Katmandu, ale nie miała nic przeciwko aby zobaczyć to mistyczne miasto jeszcze
raz. Reszta załogi, albo się nie chciała przyznać, że gdzieś wychodzi, albo
spędzili czas tylko w hotelu (co w zasadzie jest dość powszechne).
Złapałyśmy samochód (bez szyb, i
z otwierającymi się drzwiami), który zabrał nas do pięknego, bardzo mistycznego
miejsca zwanego Świątynią Małp (Monkey Tample). Jak wskazuje nazwa była to
świątynia, na wzgórzu, z której rozpościerał się zapierający dech w piersiach
widok na panoramę Katmandu. Na
horyzoncie, malowały się lekko zamglone szczyty gór, wszystko skąpane w
promieniach wschodzącego słońca…Bajka… Oczywiście było też pełno małp, które za
nic miały sobie tłum turystów, i bez skrępowania skakały sobie po dachach,
zaczepiały.. albo też robiły inne rzeczy ;-).
Nie spodziewałam się, że Nepal aż
tak mi się spodoba, większość osób, którym opowiadałam, gdzie mam swoje
pierwsze loty, krzywiło się na wieść, że lecę do Katmandu. Opowiadali mi, że
nudno i nie ciekawie. Ja natomiast, po tym krótkim, aczkolwiek uroczym pobycie,
jestem zafascynowana kulturą buddyjską i Nepalem na tyle, że chętnie przyjadę
jeszcze raz. Najchętniej na dłużej, żeby można się było wybrać na wycieczkę w
góry.
Poza typowo turystycznym punktem
programu, wybrałyśmy się tez do centrum miasta. Nie potrafię porównać Katmandu,
do żadnego znanego mi miejsca na świecie. Jest dość brudno, z budynków zwisają
całe pęki kabli i innych sznurów. Głównym środkiem transportu są tu
zdecydowanie skutery (trzeba bardzo uważać, bo oczywiście Katmandczycy jeżdżą
bardzo szybko i nikt nie uważa na jakichś tam pieszych turystów. Dużo ludzi po prostu siedzi sobie na ulicy, na
krawężnikach i patrzy…?albo medytuje? Z tłumu bardzo łatwo wyłapać można
tybetańskich mnichów ubranych w czerwone stroje, jest też dużo turystów – himalaistów
ubranych w sprzęt do wspinaczki i niosących turystyczne plecaki… Widziałam dużo
kobiet ubranych w kolorowe regionalne stroje. Część z nich miała namalowaną
czerwoną kropkę na czole. Mężczyźni też czasem mieli taką kropkę, niestety nie
wiem co ona oznacza, muszę koniecznie doczytać:) Na dzieci chyba mało kto w
Katmandu zwraca uwagę, bo widziałam całe mnóstwo maluchów bawiących się po
prostu na środku ulicy. Ale nikt nic sobie z
tego nie robił… Poza tymi pędzącymi skuterami, mogłabym stwierdzić, że
czas się tam zatrzymał i wszyscy są jacyś tacy spokojniejsi, jak by zamyśleni…
Gdzieniegdzie ze sklepików z koralikami, dywanami, paszmirami dochodziły nas
przepiękne tybetańskie szanty (kupiłam sobie nawet płytkę CD z taką muzyką
mnichów)Tybetański Song :). W Nepalu jest bardzo tanio, mając 10 dolarów w kieszeni myślę, że
można spokojne przeżyć parę dni…Jedyny większy wydatek na miejscu to transport,
taksówkarze, wiedzą, że na turystach najłatwiej zarobić i bindują ceny i wcale
nie chcą się targować. Ale to akurat tak jak wszędzie na świecie – nie znasz
okolicy to będą Cię wozić dookoła.
Podsumowując spędziłam w Nepalu
bardzo miłe chwile….I mam nadzieje, że jeszcze kiedyś odwiedzę to miasto.
Tymczasem robię przegląd najpopularniejszych zabytków jakie warto zobaczyć w
DELHI, żeby tym razem wiedzieć co jest must to see i zbieram siły przed nocnym
lotem .
Aguś piękne zdjęcia i miło się czyta:) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńAga! Ja tez tak chce! Co mam zrobić żeby tak latać po świecie jak Ty?;)
OdpowiedzUsuńSome lovely pics you have here!
OdpowiedzUsuń