Ledwo przytomna, po męczącym nocnym locie dotarłam do hotelu. Zrobiłam rozeznanie wśród reszty załogi jakie kto ma plany, ale 3/4 crew była z Indii, więc nikt nie podzielał mojego zapału do zwiedzania świątyń. Raczej ich targetem były zakupy, które podobno w Indiach warto zrobić, choćby dlatego, że jest o połowę taniej niż w Arabowie. Dziewczyny, które pochodziły z Deli, nie znały zabytków, zatem nie podpowiedziały mi, warto zobaczyć, a co można sobie odpuścić. Dziwne, ja bez najmniejszego problemu przygotowałam ostatnio mojej Meksykańskiej koleżance cały plan zwiedzania Warszawy punkt po punkcie z wytyczyłam jej trasę, tak aby zmieściła się w 24h, a żeby w programie znalazł się czas na zwiedzenie najważniejszych zabytków, skosztowanie tradycyjnych polskich przysmaków (poleciłam jej pierogi i żurek bo to moje ulubione), zakupy...nawet uwzględniłam w planie punkt obowiązkowy - degustacja polskiej wódki Żubrówki. No ale indyjskie koleżanki albo nie wiedziały, albo po prostu nie chciały pomóc, albo tak bardzo spieszyło im się do domu, że szkoda im było czasu na tłumaczenie.
Tak więc liczba osób chętnych do zwiedzania Delhi szybko ograniczyła się zaledwie do mojej osoby. I choć wiedziałam, że Delhi to jedno z najniebezpieczniejszych miast świata i że średnio co 14 sek. dochodzi do gwałtu, to nie zrażona postanowiłam ruszyć na podbój Indii. Może ktoś uzna to za brak odpowiedzialności z mojej strony, trudno. Ja potraktowałam to jako wyzwanie i przygodę. Nie wybaczyłabym sobie gdybym została w hotelu i przegapiła taką okazję. W końcu nie codziennie latam do Indii;-)
Zamówiłam taksówkę, czarny garbus z żółto - zielonym pasem przed środek (zapomniałam zrobić zdjęcia). Była to moja osobista "karoca" z osobistym "szoferem" z którym dobiłam targu (i tak pewnie nie był to mój deal życia), że za 30$ będzie mnie woził cały dzień w każde miejsce warte zobaczenia, że będzie na mnie czekał i że mnie nie zostawi (prawie jak przysięga małżeńska). I tak wierząc na słowo Indyjskiemu taksiarzowi ruszyliśmy podbijać hinduskie świątynie.
Zmęczenie bardzo mi dokuczało, w końcu miałam za sobą nie przespaną noc, poprzedzoną nieudaną próbą wyspania się w dzień, ale na szczęście mój szofer, podłapał temat zwiedzania i jak mi już brakło siły to wymyślał kolejne warte zobaczenia miejsca. W rezultacie zobaczyłam chyba wszystkie ważniejsze hinduskie świątynie w New Delhi, do czterech udało mi się wejść (Swaminarayan Akshardham, Red Tample, Humayun's Tomb i Locus Tample). Niestety w związku z tym, że w Delhi jest na prawdę niebezpiecznie procedury bezpieczeństwa mają tu zaostrzony charakter. Już przed wejściem do ogrodów okalających świątynie, turyści pozbawiani są wszelkiego bagażu, aparatów, telefonów. Jedyna rzecz jaką można ze sobą zabrać są paszport i pieniądze. Szkoda, bo wiele z tych pięknych miejsc było warte uwiecznienia na zdjęciu. Choć zwykło się mówić, że najważniejsze są wspomnienia i to co zostaje w głowie. Zatem z Delhi nie mam wiele zdjęć, ale mam dużo pięknych wspomnień:) o!
Do indyjskich świątyń wchodzi się bez butów - szkoda, że o tym nie pomyślałam i nie doczytałam wcześniej to przywdziałabym czarne skarpetki, a tak musiałam wieczorem szorować czarne stopy :-).
W Delhi blondynka z białą twarzą jest atrakcją sama w sobie, dlatego gdzie nie poszłam, wszyscy uśmiechali się do mnie serdecznie i machali. Spotkałam wycieczkę szkolną dziewczynek, którym chyba 50 razy odpowiedziałam na pytanie jak się mam i jak mam na imię i skąd jestem. - Tak było w świątyniach i miejscach raczej turystycznych, ale za namową mojego drivera, skusiłam się na przejażdżkę rikszą po Old Delhi... i tam już nie było turystów, tylko tłum samochodów, ludzi, rowerów, krowy, słonie...bezdomni leżący na trawnikach i chodnikach... i na prawdę było niebezpiecznie i miałam trochę duszę na ramieniu. Grunt to chyba nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji i niebezpieczeństwa. Jak już przestałam mieć czucie w palcach od ściskania torebki, poprosiłam Pana Riksiaża, żeby mnie szybko odstawił do mojej taksówki, która czekała na mnie w umówionym miejscu - bardzo się wtedy ucieszyłam na widok tego czarnego garbuska ze zdezelowanymi fotelami. I choć nie był to samochód marzeń, czułam się w nim o niebo bezpieczniej niż na tej chybotliwej rikszy pośród szalonego tłumu.
Kiedy dotarłam do hotelu, zasnęłam jak dziecko i spałam 12h. Obudziłam się 15 min przed budzikiem dnia następnego i w miarę wypoczęta zaczęłam przygotowywać się do lotu powrotnego.
Podsumowując Indie, a dokładniej New Delhi, bo ciężko oceniać cały kraj na podstawie jednego miasta. Warto zwrócić uwagę na wyjątkowo bujną i dziką roślinność. Delhi jest brudne i zakorkowane i bardzo bardzo głośne. Po ulicach chodzą sobie słonie. Ale nie jest to miasto przyjazne turystom i pewnie ciężko było by mi tutaj mieszkać na dłużej. Z własnej woli bym się do Delhi nie przeniosła, nie tylko z powodu bezpieczeństwa, ale chyba indyjskie klimaty do mnie nie przemawiają. Może przy następnej wizycie zmienię zdaniem, ale póki co pozostanę fanką Nepalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz