Po wakacjach letnich, przyszła pora na wakacje zimowe. Trochę zmęczona upałami, postanowiłam wybrać się na wyspy...(co prawa nie Karaiby, nie Hawaje, ani nawet Malediwy)... a Wyspy Brytyjskie. Bynajmniej listopad nie jest to może najlepszy okres na podbijanie tej części świata, ale trochę deszczu i wiatru jeszcze nikogo nie zabiła. A ja przecież z cukru nie jestem. Do tego wszak liczy się doborowe towarzystwo, a tego akurat podczas wyjazdu mi nie zabrakło.
Ostatni raz w Londynie byłam jakieś 10 lat temu, nie miałam okazji wtedy w pełni po korzystać z uroków tego miasta, bo byłam jeszcze dzieciakiem, a angole są, albo może byli, kiedyś bardzo restrykcyjni w kwestii udostępniania uciech alkoholowych nieletnim. Teraz korzystając z okazji, że paru moich znajomych wyemigrowało tam za chlebem, postanowiłam ich odwiedzić, a przy okazji zobaczyć jak przez 10 ostatnich lat zmieniło się to jedno z największych europejskich miast. Poza tym, że nadal jest pioruńsko drogo, jest jeszcze więcej hindusów i arabów...to chyba wiele się nie zmieniło. Budki telefoniczne nadal są czerwone, Big Ben jak stał, tak stoi nadal w tym samym miejscu, nawet królowa jest nadal ta sama ;-) Niemniej jednak bardzo mi się podobało i z pewnością chętnie jeszcze kiedyś wpadnę na shopping na Oxford Street oraz na grzanego Cyderka w dzielnicy portowej przy London Bridge.
|
w budce telefonicznej |
|
spacerek brzegiem Tamizy |
|
Spacerek przez Tower Bridge |
Zatrzymałam się u Michała i Pawła, ale chłopaki, mieli czas zając się mną dopiero w weekend, a do tego czasu Londyn zwiedzałam z Igą (moją licealną koleżanka, z najlepszego XXVIII LO im. Jana Kochanowskiego ). Iga parę miesięcy już w city rezyduje i jak sama stwierdziła, powinna się prze specjalizować i oficjalnie zając oprowadzaniem po Londynie polskich turystów. Sama sprawdziłam - obowiązkową trasę turystyczną (takie top 10 in London) ma już w małym palcu.
Spotkałyśmy się przy stacji Garden Park pod Ritzem, skąd udałyśmy się na spotkanie z Elżunią, która niestety nie miała dla nas czasu, więc tzw. herbatkę u królowej trzeba będzie przełożyć na następną wizytę. Później spacerkiem przez park dotarłyśmy do miejsca gdzie wszyscy robią sobie obowiązkowe zdjęcie żołnierzy podczas zmiany warty. Potem Big Ben - z każdej strony - brakowało nam tylko Kasi Tusk w wieczorowej sukni , totalnie nie przemyślałam swojej londyńskiej stylizacji i postawiłam na ciepło i wygodę. Spacer nad Tamizą, spojrzenie na miasto z perspektywy Tower Bridge i London Eye - bezcenne.
|
Jeden z największych centrów handlowych na Oxford Street - gotowy na nadejście świąt |
|
z Big Benem :-) |
|
londyński autobus |
|
bardzo podoba mi się to zdjęcie... London Eye nad Tamizą
|
|
Z Igą pod pałacem ;-) |
I tak pierwszy dzień podbijania Londynu zakończyłyśmy oczywiście na Oxford Streed, gdzie w tłumie szaleńców, takich jak ja, postanowiłam porozglądać się po PRIMARKU, gdzie prawie dostałam wylewu i zawału jednocześnie. Słyszałam, że zakupy w tym sklepie to MUST, ale, że trzeba się też uzbroić w cierpliwość i pokłady spokoju, bo są tam zawsze takie tłumy jak u nas w Złotych Tarasach podczas świątecznych wyprzedaży. I tak właśnie było... Ale zaparłam się, wyluzowałam... "w końcu urlop mam, to mi się nie spieszy... " - pomyślałam,.... "Mogę przecież postać w kolejce do przymierzalni 30 min, a kolejne 30-sci do kasy". Na szczęście z Igą czas nam szybciej mijał, bo nadrabiałyśmy zaległości ploteczkowe z ostatnich prawie 2-och lat i nim się obejrzała stałam się szczęśliwą właścicielką trzech bluzeczek, zamszowych botków i spódniczki - nic tak nie poprawia humoru kobiecie jak para nowych butów i udane zakupy.... Chyba, że wieczór w angielskim pubie z dwoma polakami przy Guinnessie z gęstą pianką ;-) ale o tym może kiedy indziej.
|
Big Ben |
|
Widok z London Eye - panorama miasta |
|
Pałac Królewski |
|
Buckingham Palace |
|
jeden z miliona Londyńskich Parków |
|
na warcie .... |
|
Metro |
|
Big Ben |
|
Tower of London |
|
grzane wino i gorący cider |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz