|
ulice Kigali
|
Powinien być żurek, jajka
faszerowane pieczarkami i wielkanocna baba, a tymczasem był crossaint z masłem i trochę owoców (nie jestem
zwolenniczką samolotowego jedzenia, kiedyś może wytłumaczę dlaczego) na
wysokości 32 000 ft. gdzieś między
zatoką arabską, a czarnym lądem. Bo w tym roku święta wielkanocne spędziłam w
Kigali w Rwandzie. Może i było mi trochę smutno, ale na pewno mniej niż, w
grudniu gdy spędzałam Boże Narodzenie nad „safety manualem” (taki podręcznik stewardessy) ucząc się do
egzaminów, pozbawiona Internetu i
kontaktu ze światem. Tegoroczne Święta Wielkanocne spędziłam w pracy, więc nawet nie miałam
czasu i głowy do tego, żeby przejmować się tym, że mnie omijają.
|
z widokiem na Kigali w tle |
Lot był nocny (co za
niespodzianka!), zatem upłynął spokojnie, bo pasażerów było mało i wszyscy
szybko zasnęli. A my walczyliśmy ze zmęczeniem na wszelkie możliwe sposoby, bo
spać na jump seatach oczywiście nie wolno. Na moje szczęście znów trafiła mi
się miła załoga (same dziewczyny), więc przegadałyśmy cały lot. Cud, że żaden
pasażer się nie obudził, bo jak cztery baby paplają na babskie tematy to
czasami bywa głośno.
|
Moje koleżanki z załogi |
Lotnisko w Entebbe wyglądało
bardzo mistycznie o wschodzie słońca. Na płycie poza naszą „kozą” stało
zaledwie kilka nie dużych samolotów, głównie ATR i kilka awionetek. Nad
pobliskim jeziorem unosiła się spora mgła, ciepłe, ale wilgotne i zarazem
rześkie powietrze wdzierało się do kabiny przez otwarte drzwi, dostarczając nam
odrobiny świeżości. Niestety razem z tym
powietrzem naleciało nam do samolotu chyba z milion komarów. A ja plułam sobie w brodę, że nie wzięłam ze sobą żadnego leku antymalarycznego, bo szczepionek na malarie już się niestety nie robi. Miałam wizję, że na pewno, któryś z tych krwiopijców jest nosicielem tego cholerstwa i na pewno mnie zarazi. Szczęśliwie do dziś nie mam żadnych objawów, więc chyba mi się upiekło (tym razem).
Lot to Kigali wykonujemy z międzylądowaniem w Entebbe w Ugandzie (wiem, oba te miejsca brzmią tak egzotycznie, że pewnie część z Was odpala właśnie google maps, żeby sprawdzić, gdzie to w ogóle jest). Jak ja zobaczyłam ten lot w swoim grafiku też z ciekawości sprawdziłam, bo że to Afryka nie miałam wątpliwości, ale gdzie dokładnie to już było by raczej zgadywanie. Ale nie będę już więcej poddawać w wątpliwość mojego wykształcenia geograficznego;-)
|
Tubylcy |
Na ostatnim odcinku, czyli locie
do Kigali, została już z nami garstka pasażerów, a że lot jest bardzo krótki, w
zasadzie zaraz po rozdaniu ciasta, załoga została zapięta w pasy i
wylądowaliśmy w Rwandzie. Wychodzimy z samolotu i …szok! Liczyłam na krajobraz
bardziej zbliżony do Kenijskiej sawanny, albo chociaż Tanzańskiej miejskiej
dżungli … a moim oczom ukazały się widoki niczym z polskich Beskidów. Kigali
zwane jest "krainą tysiąca wzgórz", bo położone jest na wysokości ok 1500 m n.p.m
i dzięki temu klimat jest nieco
łagodniejszy (np. wieczory rześkie jak majowe poranki). Spoko,
pomyślałam, ciekawe czym mnie jeszcze ta cała Rwanda zaskoczy? Długo czekać nie
musiałam. Obserwując drogę z lotniska do hotelu, wszyscy zauważyliśmy, że coś
jest nie tak (cała załoga była w Rwandzie po raz pierwszy). Na ulicy nie było żebraków,
którzy by zaglądali w szyby stojących w
korku samochodów , a chodniki i pobocze było zadbane i czyściutkie. Zupełnie nie spotykany widok, porównując choćby
inne znane mi Afrykańskie kraje. W końcu nasz pierwszy oficer pękł i zapytał
wprost kierowcę czemu jest tak czysto. Pewnie i On spodziewał się glinianych
chatek i gór śmieci, a nie wymuskanych żywopłotów i zamiecionych chodników. I
tutaj ku naszemu zdziwieniu padła odpowiedz, że mieszkańcy Kigali sprzątają
swoje miasto w każdą ostatnią sobotę miesiąca. Jest to ich obowiązek względem
państwa. Wnioskuję wobec tego, że skoro i tak wiedzą, że będą musieli sprzątać,
to nie śmiecą na potęgę tak jak np. my i nie wywożą śmieci do lasu, bo potem i
tak by musieli to wszystko sami uprzątnąć. Sprytne - może i taka Rwanda – to kraj trzeciego
świata, ale nie czarujmy się, moglibyśmy się czegoś od nich nauczyć, albo
chociaż spróbować ściągnąć te pozytywne wzorce.
|
ulica w Kigali - czysto, ładnie i zielono |
|
Rwanda, Kigali 1994 |
A co można robić
w Kigali na layowerze… Opcji jest kilka można zwiedzić miasto, które podobno
nie jest zbyt atrakcyjne, ale za to bezpieczne, w przeciwieństwie do innych
afrykańskich miast można wyjść poza obszar hotelu nawet po zmroku i nie równa
się to z wydaniem wyroku śmierci na własną osobę. Można odwiedzić rezerwat
Goryli (to był mój faworyt, niestety
przegłosowany na nie) i można zwiedzić Muzeum Ofiar Zbrodni Ludobójstwa w
Kigali ( tematycznie najbardziej zbliżone do atmosfery świąt wielkanocnych).
|
zdjęcia ofiar zbrodni |
Zebrałyśmy
się po śniadaniu i wspólnie z dziewczynami z „ekonomicznej” udałyśmy się
taksówką do muzeum (zwanego także Memoriałem). Celem muzeum jest upamiętnienie śmierci
ofiar jednej z największych zbrodni ludobójstwa naszych czasów. W 1994 roku grupa ekstremistów Hutu dokonała
masakry na ludziach pochodzących z plemienia Tutsi. Wówczas w ciągu zaledwie
100 dni, ofiarą mordów padło prawie 100 000 ludzi. Pamiętam, że jeszcze na
studiach poruszaliśmy tę kwestię na zajęciach z Ochrony Praw Człowieka, bo była
to największa poraża ONZ w historii jej istnienia. Pomimo, że państwa zachodnie
wiedziały jaka rzeź ma miejsce na dalekiej afrykańskiej ziemi, nikt nie
zainterweniował, ani w żaden sposób nie zapobiegł tej tragedii. A jest to dla
mnie nie wyobrażalne jak szybko można było zapomnieć, o podobnej skali zbrodni
, jaką był holokaust podczas drugiej
wojny światowej i nie starać się zapobiec kolejnej. Największe wrażenie wcale
nie zrobiły na mnie czaszki i ludzkie kości składowane w podziemiach muzeum w
ciemnych salach, ale najbardziej wzruszające i przejmujące były dla mnie
zdjęcia dzieci, które odeszły z tego świata w imię jakichś głupich przekonań, nienawiści
i niestety braku wsparcia ze strony bogatszych, silniejszych i zdawać by się mogło
„mądrzejszych” Państw Europy i Stanów Zjednoczonych.
|
dzieci które zginęły w 1994 roku |
|
ofiary masakry w Rwandzie |
|
Muzeum Ofiar zbrodni Ludobójstwa ; czaszki
|
|
Muzeum ofiar zbrodni Ludobójstwa ; kości |
|
Dziś nowy rząd
Rwandy wspiera swoich obywateli prowadząc przeróżne kampanie społeczne jak np. „Krowa
dla każdej rodziny” (całe miasto oblepione jest plakatami z krowami), nasz
taxi-driver i przewodnik w jednym, wytłumaczył nam , że jest to właśnie jedna z
wielu inicjatyw państwa na rzecz zacierania różnic pomiędzy tymi, którzy zbrodnię
przeżyli. Nie ma już podziału na plemiona Tutsi (ci co kiedyś mieli krowy) i
Hutu (ci co mieli pola), bo teraz wszyscy mają krowę i nie ma problemu. Bardzo
ciekawe rozwiązanie, ale wydaje się skuteczne i to jest chyba najważniejsze.
Dziś wszyscy mieszkańcy Rwandy zwą siebie Rwandyjczykami.
Jak widzicie
moje layowery to nie zawsze tylko palmy i plaże, czasem uda się też „liznąć”
odrobiny historii, która otwiera oczy. Coraz bardziej zaczynam doceniać, że
mogę oglądać piękne zakątki a, o których odwiedzeniu nawet nie marzyłam, poznawać historyczne miejsca o, których do tej pory tylko czytałam. Zobaczyć jak żyją
ludzie z dalekich stron świata…
Aga, zazdrosc , zazdrosc, zazdrosc :) Super post, pozdrawiam Korza :)
OdpowiedzUsuńTez Ci zazdroszczę Agnieszko ;) oprócz pięknych krajobrazów i Słońca, którego w Polsce jak na lekarstwo, najbardziej tego ze możesz sucha teorie ze studiów zmierzyć z rzeczywistością i nieco spraktykować
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Magda ;)
Agnieszka, niesamowity post. Uważam że wnosisz swoim pisaniem bardzo fajne spojrzenie. Czytam Cie już od jakiegoś czasu i bede czytać dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ola
Zastanawiam się, dlaczego tak późno trafiłam na tego bloga... :) Na szczęście już go znalazłam i przeczytałam wszystkie wpisy, teraz czekam na kolejne! :)
OdpowiedzUsuńP.S. Jaka jest "recepta" na zostanie stewardessą? :P Pozdrawiam! :)