poniedziałek, 15 lipca 2013

a little bit of heaven - Philipines

Ostatnimi czasy, nie przepracowuję się zanadto, a głównie odpoczywam na wakacjach i innych planowanych i  nie planowanych urlopach. Dopiero co miałam 20 wolnych dni w maju, które spędziłam na Bali i w Warszawie. W czerwcu skręciłam sobie palec podczas lotu do Hongkongu i 5 dni spędziłam na tzw. injury on board. Przez ten nie planowany wypadek, straciłam długo wyczekiwaną szansę na zwiedzenie tego pięknego miasta. Powiedzmy, że już mnie wcale nie dziwi, że właśnie takie  przykre "przygody" przytrafiają się właśnie mnie i w dodatku na locie na którym najbardziej mi zależało. Nie dość, że palec skręciłam już przy pierwszym serwisie (czyli nie mogłam już dalej pracować) to jeszcze stało się to w tak głupi i nie wytłumaczalny sposób, że aż wstyd się w ogóle przyznawać... jak wielką gapą jestem. Jedynym plusem całej tej nieszczęsnej sytuacji była podróż w biznes klasie jako deadhead (czyli członek załogi, który zostaje zdjęty z lotu i nie wykonuje swoich obowiązków). Żeby nie było nie porozumień, QA po raz kolejny i w tym roku został nagrodzony prestiżową i znaną w świecie lotniczym nagrodą SKYTRAX za najlepszą biznes klasę w śród linii lotniczych z całego świata. Miło było zatem zostać trochę rozpieszczoną tą pięciogwiazdkową podróżą do domu. Niestety jako najlepsza linia lotnicza świata (ogółem) zostaliśmy zdetronizowani przez Fly Emirates. Cóż... nie można być zawsze najlepszym ;-).... ale nie o Skytrax miało być tylko o wakacjach, które w lipcu znów mi przyznano.

Prawie dwa tygodnie wolnego i co tu robić ja się pytam? Początkowo myślałam o wakacjach w Polsce, bo jest lipiec, więc pogoda tym razem powinna dopisać ( jak byłam w maju na tydzień to... cały czas padało - przez co do Doha wróciłam z radością). Ostatecznie zwróciłam bilet do Warszawy i wybrałam Filipiny. Lipiec nie jest rekomendowany jako najlepsza pora aby spędzić urlop na filipińskich wyspach, a głównie dlatego, że jest to pora monsunów. Czasem może padać tak długo i intensywnie, że nie ma jak się potem wydostać z wyspy, bo przez ulewy zamykane są lotniska. My jednak trafiliśmy na piękną pogodę. Czasem trochę się po chmurzyło i może ze dwa razy padał deszcze, ale większość czasu mieliśmy piękne słońce, dzięki czemu pięknie się opaliłam, a  nawet spaliłam... Przez chwilę wyglądałam jak połączenie zorro z brytyjską wczasowiczką, która zamiast kremu z filtrem użyła olejku przyspieszającego opalanie. Na szczęście szybko udało mi się wyrównać opaleniznę na twarzy, a kolor skóry stopniowo przemienił się z koloru różowej krewetki w złocistą opaleniznę.






pływanie z rekinami





Złapaliśmy lot do Manili (oczywiście QA), a z Manili już lokalnymi liniami przemieściliśmy się na Cebu. Siatka lokalnych połączeń lotniczych na Filipinach jest na prawdę dobrze rozbudowana, a cena biletów nie zatrważaja o zawrót głowy. Przy odrobinie szczęścia można trafić świetne promocje np. w Cebu Pacyfic, albo Tiger Airlines. Ceny od 20 $ do max 200$ w dwie strony. Nie polecam wycieczki do Manili, wystarczy mi to co widziałam w drodze między terminalem 1, a terminalem 4. Syf, brud, korki... niebezpiecznie. Nie ma się co nawet zastanawiać, czy spędzić tam jeden dzień. Moim zdaniem nie warto.

W samym Cebu też było tłoczno, ale na szczęście w miejscowościach w których się zatrzymaliśmy było bardzo urokliwie. Najpierw udaliśmy się na trzy dni do miejscowości Alcoy świetna baza wypadowa na nurkowanie i snurkowanie. Punkt nurkowy prowadzony jest przez przesympatyczną parę Portugalczyków. Gdyby kogoś naszła ochota na nurkowanie na Cebu, gorąco polecam to miejsce. W Alcoy głównie nurkowaliśmy. Tzn Ja snurkowałam, a Stefan nurkował... Największą atrakcją było jednak pływanie z rekinami. Na początku strasznie się bałam, bo... wiadomo naoglądałam się amerykańskich filmów w których rekiny atakują ludzi i odgryzają im nogi, więc początkowo miałam pewne obiekcje czy bezpiecznie będzie wchodzić do wody, gdzie pływa nie jeden ale całe stadko rekinów o gabarytach porównywalnych do bardzo przerośniętej krowy, albo byka. Widząc jednak, że wszyscy bez obaw wchodzą do wody, a powierzchnia nie zabarwi się na czerwono od krwi tryskającej z ran po atakach tych wodnych krwiopijców, postanowiłam zaryzykować i wziąć udział w tej wątpliwej przyjemności. Całe szczęście, bo na prawdę było warto... Niesamowite uczucie być tak blisko rekina, że gdyby mieć więcej odwagi to bez trudu mogłabym go nawet pogłaskać. Rekiny były podkarmione, więc nie były nami zbytnio zainteresowane, ale nie zmienia to faktu, że zrobiłam, coś o czym zawsze mówiłam, że się nie podejmę... (Teraz pora na skok ze spadochronem i bungee to dwie rzeczy o których zawsze mówię, że nie dam się namówić...).
Plantation Bay - zbliża się tajfun 

Stefan nurkuje z rekinem ;-)

Po trzech dniach nurkowania, pływania łódką od wyspy do wyspy szukając pięknych raf i urokliwych widoków (których oczywiście na Cebu nie brakuje), przyszedł czas na odpoczynek. Zebraliśmy manatki i zmieniliśmy lokalizację. Zatrzymaliśmy się w bardzo urokliwym resorcie w mieście Lapu Lapu. Tam oddaliśmy się już czystemu lenistwu; plażing, baseny, sporty wodne...  Filipiny są super, jeśli chcemy nurkować, ewentualnie można wybrać się na wycieczkę w góry i podziwiać wodospady, ale miasta, czy zabytki nie są zbyt interesujące i my raczej z miast szybko uciekaliśmy na plaże.







Wybierając się na Filipiny, nie potrzebujemy wizy (o ile pobyt jest krótszy niż 21 dni), jeśli planujemy dłuższe wakacje będzie ona jednak niezbędna. Polecam Filipiny wszystkim tym, którzy kochają wodne szaleństwa i są ciekawi podwodnego świata. Nie rozczarujecie się.... :-) Uciekam na lot... Niebawem napiszę jak jest fajnie w Arabowie, podczas Ramadanu ;-)


1 komentarz:

  1. Przepiękne widoki! Filipiny mają swój urok... Chętnie wybrałabym się kiedyś nad taką lazurową wodę. Mmm... ALe pływanie z rekinami? O nie! Boję się tych zwierząt z takich samych powodów, co Ty - za dużo amerykańskich filmów. Chyba umarłabym ze strachu pośród tych milutkich stworzonek. Zazdroszczę wakacji :)
    Świetny blog. Dodaję do obserwowanych i z pewnością będę zaglądać tu częściej :)
    A jeśli masz czas i ochotę, zapraszam na mojego, tyle co ''otworzonego'' bloga (link znajdziesz na moim profilu, nie chcę Ci tu śmiecić :))
    Pozdrawiam i czekam na relacje ze wspomnianego Arabowa ;p

    OdpowiedzUsuń