Często słyszę, " ale masz fajnie... jeździsz do tylu fajnych miejsc".... tylko gdzieś w tym wszystkim znika fakt, że nie jeżdżę sobie od tak, żeby pojeździć, tylko ciężko pracuję na pokładzie. Kiedy już docieram do hotelu po locie, jestem półprzytomna, ale ciągle jeszcze pełna motywacji (choć i to nie rzadko zależy od miejsca), żeby zmienić "red-eyes mode" na "layover mode" - czytaj. chociaż oczy Ci się zamykają i wyglądasz jak zombie - nie śpisz - zwiedzasz !
Do stanów lubię latać z dwóch powodów; pomimo, że lot do najkrótszych nie należy (Nowy York 11/12h, Waszyngton 12/13h, Dallas 15h) nie jest to też lot podczas którego pasażerowie śpią i jest raczej spokojnie... Nie, loty do stanów to typowe KILLERY! ... Ale za to mamy tylko jeden briefing i jeden rest przed takim lotem, co uważam za wielką oszczędność czasu, który obowiązkowo muszę spędzić w domu i mniej stresu, czy odpowiem na pytania sprawdzające moją wiedzę przed lotem.
W tym miesiącu byłam i w Nowym Jorku i w Dallas, to nie pierwszy raz kiedy leciałam z "pracy" do USA, ale nigdy o tych lotach nie wspominałam, bo i o czym tu pisać... gdy zmęczona jak koń po westernie, podczas pobytu, który trwa zaledwie 26h, zwykle motywacji starczało mi na zjedzenie burgera w pobliskiej knajpie, ewentualnie skłonna byłam odwiedzić centrum handlowe, by tam zaszaleć trochę przepuszczając wypłatę na uwielbianych przez wszystkich amerykanów (no dobra, przeze mnie też) wyprzedażach.
Nowy Jork znajduje się w moim top3 rankingu ulubionych miast USA. I chociaż byłam w nim parę razy, to od ostatniej wizyty minęło już sporo czasu i stwierdziłam, że pomimo wszystkich przeciwności jakie mogą się zdarzyć pojadę do centrum.
Odbyłam obowiązkowy spacer po Broadway'u i Piątą Aleją, zrobiłam zdjęcia na schodkach na Time Square, było też śniadanie na trawie w Central Parku i wieczorne drinkowanie na Manhatanie z Sylwią (z którą ostatni raz widziałam się 3 lata temu) także, prawie wszystkie najważniejsze atrakcje Nowego Jorku zostały zaliczone.
Więcej o Nowym Jorku nie ma się co rozpisywać. Jest to miasto które można pokochać, albo na zawsze znienawidzić. Jest głośną, miejską dżunglą z tysiącem żółtych taksówek i setkami tysięcy ludzi upchanymi w wagonach starego i śmierdzącego metra.
Ja je jednak bardzo lubię i z przyjemnością do niego wracała i wracać mam nadzieję będę.
Obalam tym samym głupie powiedzenie, że nie wróci ten do Wielkiego Jabłka, kto podczas swojej pierwszej wizyty nie wejdzie na Statuę Wolności. Ja nie weszłam ani razu, a w NYC nie jedno już piwo wypiłam i wypić kolejne zamierzam.