środa, 25 września 2013

Piaski pustyni czyli BBQ po arabsku :-)

Po Ramadanie zostało tylko nieprzyjemne wspomnienie. Bardzo „męczący” był to czas dla nie arabskich mieszkańców Doha. Najbardziej dokuczliwa była chyba wysoka temperatura, która w tym okresie sięgała niemal 50 stopni. Przeszkadzał również brak możliwości spożywania jedzenia i picia w miejscach publicznych od wschodu do zachodu słońca.
Spróbujcie sobie wyobrazić choćby 10-cio minutowy spacer w takich warunkach bez możliwości poratowania się łykiem wody. Kilka razy niestety mi się to zdarzyło, co niemal przepłaciłam całkowitym odwodnieniem i skrajnym wycieńczeniem. Osobiście nie polecam...

Na szczęście ten jakże radosny dla wyznawców Islamu czas minął i znów można cieszyć się urokami wolności. Jak spędza się wolny czas w Doha? Wachlarz możliwości nie jest zbytnio rozbudowany. Można spędzić leniwe popołudnie popalając sziszę i zajadając się orientalnymi przysmakami takimi jak tabula (siekana natka pietruszki z kuskusem i pomidorem), hummus czy grajbeh (maślane ciasteczka) w jednej z kafejek na Souk'u. Można też oddać się zakupowemu szaleństwu  przepuszczając na szmatki i kosmetyki ostatnie riale. Jednak do moich ulubionych form spędzania wolnego czasu, poza siłownią oczywiście, jest wygrzewanie się na tutejszych basenach i plażach.







Może się to wydawać dziwne, ale jak na prawdziwie islamski, ortodoksyjny kraj przystało, obnażanie się (czyli paradowanie w bikini) jest surowo zabronione. Dlatego żeby choć trochę się opalić, trzeba wybrać się do jednego z pięciogwiazdkowych hoteli , gdzie dostępne są baseny i prywatne plaże (Mercury i Crownie Plaza – baseny, Intercontinental - plaża). W poszczególne dni tygodnia, jako załoga QA mamy zniżki. Gdyby nie one, prawdopodobnie nie skusiłabym się na taka przyjemność jaką jest słońce, piach i odrobina ciepłej wody... bo ceny dla zwykłego śmiertelnika „ z ulicy” przyprawiają o zawrót głowy. Woda w zatoce znów zaczyna być przyjemnie chłodniejsza niż powietrze, a zaledwie miesiąc temu nie odczuwało się w zasadzie różnicy. Nie ma co do tego wątpliwości, wielkimi krokami zbliża się ulubiona przez wszystkich pora roku – Katarska Zima.

W Polsce, w weekendy miło jest pojechać z rodziną, lub przyjaciółmi za miasto by odetchnąć od zgiełku i tłumu metropolii. Można wtedy na leśnej polanie urządzić grilla (wieprzowina mile widziana ), napić się piwa, pospacerować po lesie, wykąpać się w jeziorze, Takich atrakcji, nie mamy, ale każdy radzi sobie jak może. I szukając odrobiny normalności organizujemy sobie w wolnym czasie równie sympatyczne atrakcje. Dużą popularnością cieszą się wypady za miasto (czytaj. na pustynie). Najpopularniejszym miejscem takich pustynnych eskapad jest linia brzegowa w pobliżu resortu SeaLine. 
Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w takim pustynnym grillu. W weekend Ola i Rozell zaproponowały mi, abym dołączyła do nich i ich znajomych. Zapakowawszy ręczniki plażowe, okulary słoneczne, kremy z filtrem, zapasy wody i jedzenia ścisnęłyśmy się na tylnym siedzeniu suwa z napędem 4x4 i gotowe na podbój pustyni ruszyłyśmy za miasto. Przez 10 miesięcy pobytu w Arabowie, wreszcie zobaczyłam ten bezkres piaskowych wydm. Słońce paliło niemiłosiernie, piach nagrzany do czerwoności grzał stopy, chciało by się dodać, że delikatna bryza od zatoki muskała nasze twarze... ale nie ;-) Rajd po wydmach spowodował nie zapomniane przeżycia - było troche pisku i krzyku, bo momentami wydawało się być groźnie. Niemniej jednak miałyśmy z tego powodu sporo radości. Z samochodu wysiadłyśmy poobijane jak worki kartofli przewożone na żelaznej taczce po wiejscej wyboistej drodze . Ale widoki, które się przed nami rozpostarły warte były wszelkich poświęceń. Mięsko na grillu się piekło, my moczyłyśmy stopy w zatoce (niestety było sporo meduz, które uniemożliwiły nam kąpiel)... prawdziwy weekendowy chillout. Wróciłyśmy przed zachodem słońca do domu, bo Ola miała minimum rest przed lotem. Szkoda, może następnym razem uda się zostać na pustyni po zmroku. Słyszałam, że cudownie jest oglądać gwiazdy, które na granatowym niebie świecą jasno jak diamenty od Cartiera. A na pustyni oddalonej od zabudowań i ciemnej jak arabska kawa (powstrzymałam się od użycia innego porównania) można bez trudu obserwować deszcze spadających meteorytów. Następnym razem.

Jak widać czasem nawet Doha da się lubić ;-)









2 komentarze:

  1. Po przeczytaniu pierwszego akapitu totalnie nie ogarniam, jak Ramadan może być dla kogokolwiek radosny... Ciekawa sprawa.
    Za miasto = na pustynie, niesamowicie to brzmi, fajne te arabskie notki, bo pokazują kompletnie inną rzeczywistość :) Pozdrówki Aga!

    OdpowiedzUsuń