poniedziałek, 9 września 2013

WawaLove

Hongkong, Sao Paulo, Perth, Mediolan, Pekin… na wszystkie te wyjazdy czekałam z niecierpliwością. Ale żadnego z nich nie wyczekiwałam aż tak bardzo jak moich 4-ech offów pod koniec sierpnia na których planowałam pojechać do domu. Jak tylko pojawił się sierpniowy grafik, a w nim te wolne dni, od razu w mojej głowie pojawił się szalony pomysł żeby „złapać” lot do Warszawy. Ostatnio w Warszawie byłam w maju. Podczas lipcowej przerwy wybrałam opcję egzotycznych wakacji, a jako, że z własnego wyboru nie składam reqestów żeby latać do Polski jako załogantka (zacznę latać z przyjemnością na Warszawskie Okęcie „z pracy” jeśli będzie latał większy samolot, bo póki co te loty, które przyszło mi operować, kosztowały mnie więcej nerwów niż radości) , to przez te prawie trzy miesiące nie było ani możliwości ani sposobności żeby przylecieć do stolicy.

Od razu sprawdziłam obłożenie w samolocie. Jest to ważne, bo podróżując na biletach pracowniczych (zniżka 90 %  i/lub 50%) to czy wejdziemy na pokład samolotu zależy od tego czy będą wolne miejsca. Otworzyłam nasz fantastyczny system, a to co zobaczyłam niemal doprowadziło mnie do łez. Co robić? – spytałam samą siebie w myślach. Na 132 miejsc 129 było zajętych, a do wyjazdy ponad miesiąc…  Przy takim pełnym locie szanse na wejście na pokład z biletem zniżkowym równe są zeru. Dlatego też, długo się nie zastanawiając, skorzystałam ze swojego „oszczędzanego” na czarną godzinę biletu zwanego Annualem (mamy prawo do jednego biletu w roku, który gwarantuje 100% wejście na pokład, a jego koszt w całości pokrywany jest przez firmę). Co prawda czarna godzina miała przypaść w grudniu, gdyby wszechobecna magia świąt zaczęła mi doskwierać i zatęskniłabym za rodzinna atmosferą, domem,  śniegiem, choinką, makowcem i bigosem mojej mamy.
 Ale do grudnia jeszcze cztery miesiące i nie wiadomo co to wtedy będzie. A ja już naprawdę odczuwałam wielką potrzebę spotkania z rodziną, przyjaciółmi, moimi kotami, wyspania się we własnym  DUŻYM łóżku… pobycia w zielonym otoczeniu i umiarkowanym klimacie.
Zakupiłam więc bilet, nie tracąc czasu, co by mnie nikt nie ubiegł – w końcu zostało tylko kilka wolnych siedzeń. Od tej chwili zaczęłam dzień po dniu skreślać kolejne daty w moim grafiku…

…Aż nastał wreszcie ten dzień, a raczej noc poprzedzająca dzień mojego lotu do Warszawy. Musiałam jeszcze „tylko” wykonać lot z Sao Paulo do Doha (14,5h ) i już prawie byłam w domu. Do Doha przyleciałam po 1 nad ranem, lot do Warszawy odlatywał według planu o 8.45. Zatem łatwo się zorientować, że czasu wcale nie było dużo. Przepakowałam szybko walizkę. Albo raczej ją wypakowała (leciałam z pustym bagażem), przebrałam się w smart casual ciuchy (tak tak...nawet lecąc do domu jako pasażer musimy godnie reprezentować firmę) i widząc, że mam jeszcze prawie 4h czasu do wyjazdu na lotnisko postanowiłam się zdrzemnąć. Co to była za walka? Zmęczona Ja kontra nie nadchodzący sen…  wyśmienicie – to paradoks - być tak zmęczoną, że z tego zmęczenia nie da się zasnąć… Reise Fiber u stewardessy to ciekawe zjawisko.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że jak nie można zasnąć, to lepiej się nie męczyć, więc idąc za tą błyskotliwą radą, postanowiłam nie spać wcale i poszłam na lot zmęczona jak zombie. Gdyby nie kieliszek Chardonnay po starcie to pewnie nigdy bym nie zasnęła. Ale finalnie udało się. Warszawskie lotnisko i Tatę, który mnie odebrał przywitałam (o dziwo) wypoczęta.

uwielbiam ten widok -Natolin, Warszawa
Tym trochę przydługim słowem wstępu przejdę do sedna sprawy. „Cudze chwalicie swego nie znacie” – fajnie jest latać po świecie, zwiedzać i poznawać inne kultury . Otwiera to oczy i umysł na wiele kwestii (miałam je wymieniać, ale każdy wie o co chodzi, a i tak znów jest przy długo). Polska, nie jest taka zła… I po 10-ciu miesiącach mieszkania na pustyni, gdzie jest gorąco, brudno i czasem niebezpiecznie… zaczynam bardziej doceniać ten nasz piękny, zielony kraj, który i tak zwykle mylony jest z Holandią (Poland is not Holand!), albo Rosją. Ale w Doha mam pracę, która lubię więc coś za coś...

W Warszawie spędziłam zaledwie 3 dni, ale były to naprawdę bardzo intensywnie spędzone chwile. Byłam zdumiona jak wiele powstało nowych, alternatywnych miejsc, aby miło spędzić czas ze znajomymi. Moim ulubionym miejscem był zawsze „Cud nad Wisłą” (teraz podobno przeniesiony dalej od Centrum Kopernika i BUW), więc dla odmiany poszłam ze znajomymi do „Tematu Rzeka”. Na praskiej wiślanej plaży powstał lokal piwny z muzyką na żywo, leżakami i parkietem. Była to miła odmiana, po obcować w miejscu, gdzie w sumie mogę się wtopić w tłum, a moje blond włosy nikogo nie dziwią. Gdzie da się napić nie wydając na  jedno piwo 50 zł i gdzie da się miło spędzić czas.



Temat Rzeka


uważaj to nie chmury to Pałac Kultury....

"temat rzeka "  / most Poniatowskiego

Bajba i Madzia... pod mostem ;-)

lans w Temacie ;-)





"Temat Rzeka"...

Madzia, Bajba i Mazurek 

Stadion Narodowy

Most Świętokrzyski

i Ja - dziewczyna ze Stadionem w tle ;-)

Natolin :-)



Co dobre szybko się kończy… Walizkę wypchaną kabanosami, pierogami, parówkami, szpinakiem i białym serem domykałyśmy wraz z moją Siostrą siadając na niej. Trochę było walki, ale wspólnymi siłami udało się nam. Waga też nie została przekroczona – idealne 23kg… Walizki, nie moje ;-) 


leniwe poranki z moimi ulubieńcami - Ruda Lola i Toudzik
Wsiadłam do samolotu, kieliszek Syrah zadziałał - obudziłam się na Top of Descent zwiastującym zbliżające się lądowanie w Doha. Witaj pustynio, witaj 37 stopni... Jest dobrze i jest ciepło .... Welcome Home.



5 komentarzy:

  1. Fajnie przeczytać o swoim mieście takie miłe słowa:) Najtrudniej docenić to, co się ma pod samym nosem, a Warszawa jest wyjątkowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Krysia zdziwiła bys się jak wiele moich koleżanek, które spotyka m na lotach, a nie są Polkami...tylko np. Hinduskami, Koreankami, Tajkami, albo ostatnio dziewczyna z South Africa... były zachwycone i zakochane w Warszawie po uszy. Dla wiekszości z nich Warszawa to magiczne miejsce, z pysznym jedzeniem, miłymi ludzmi (którzy nie zawsze mówią po angielsku, ale zwykle sa pomoconi)... Tyle ile się statnio nasłuchałam pozytywów o naszej pięknej waw to chyba żaden warszawiak by nie wymyslił. Podoba im się starówka, pałac w Łazienkach, muzeum powstania warszawskiego... chyba my zapominamy w jak fajnym miejscu mieszkamy ;-) a ja znów liczę dni do kolejnego przyjazdu ... może znów wpadiemy na siebie w GM ;-P albo się uda spotkac ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. GM łączy ludzi! :):):) ale zaplanowane spotkanie też brzmi super :D

      Usuń
  3. Ale wkręcił mnie Twój bloog ;-) Zazdroszczę, oczywiście pozytywnie, takiej życiowej przygody. Bo jak inaczej nazwać to w jaki sposób żyjesz. Nawet jet lagi, częste zmiany klimatów, stref czasowych i towarzystwa na pokładzie, to samo w sobie jest przygodą. Pisz często i gęsto ze swojego arabowa! ps. ale szczęściara z Ciebie, pracujesz z takimi ciachami ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się słysząc takie miłe słowa :-)
      jasne z pewnością jest to fajna przygoda tu i teraz.
      Myślę... że więcej "ciach" można spotkać w postaci pasażerów... u nas mało jest męskiej części crew, a już jak się jakiś trafi to zwykle nie zainteresowany dziewczynami...taki los ;-)

      Usuń