sobota, 17 sierpnia 2013

Made in China... czyli uważaj na Chińczyka....


O tym jak na lotach do Chin, nieprzyjemnie pachnie w kabinie krążą już wśród załogantów legendy. W zasadzie wśród załogantów, krąży całe mnóstwo historii, plotek i opowieści dziwnej treści. Słyszałam już o tym, że w hotelu w Katmandu straszy. Byłam w Katmandu – nie udało mi się pogadać z duchem, szkoda. Słyszałam też, że po kąpieli w basenie w Jakarcie można spodziewać się, że włosy zmienią kolor na zielony. Ostatnio skusiłam się na nocną kąpiel w tymże basenie, włosy mam w dalszym ciągu w kolorze blond i niczym nie przypominam głównej bohaterki powieści Lucy Maud Montgomery pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Jednak, z bólem serca, muszę przyznać, że to co zasłyszałam o „zapaszkach” podczas lotów do Chin… to chyba niestety prawda.

Niemniej jednak lot był bardzo przyjemny, pasażerowie w dużej mierze spali podczas lotu (zaleta nocnych  rejsów), więc nie trzeba było dużo biegać po kabinie…a że ja nie znam chińskiego, to lokalni pasażerowie odpuszczali sobie pytanie mnie o cokolwiek…bo język angielski nie jest mocną stroną chińskiej nacji.

Największą atrakcją podczas lotu była możliwość obserwowania białych szczytów Himalajów skąpanych w promieniach wschodzącego słońca. Za te widoki, zapierające dech w piersiach, naprawdę kocham moją pracę…  



Mount Everest Peak
Himalaje

Himalaje

W Pekinie, albo Beijing, bo tak też się mówi na to miasto można albo iść jak mówiły dziewczyny na najlepsze zakupy w życiu, albo można wybrać się na chiński mur. Podobno na chińskim „jedwabnym bazarze” można dostać dosłownie wszystko począwszy od najmodniejszej torebki od Prady, po nowoczesnego Iphone 5 – oczywiście wszystko „from USA” ;-) Nie skusiłam się jednak tym razem na ten zakupowy szał i całe szczęście! Nie jestem mistrzem targowania się, a ta umiejętność w tego typu miejscach jest niezbędna. Nie mam twarzy pokerzysty i niestety nie potrafię być odpowiednio przekonująca, więc o ile by mnie tam nie oszukano ( chińska koleżanka z załogi zwróciła nam uwagę, żeby szczególnie uważać bo lokalni sprzedawcy uwielbiają naciągać turystów, albo wydawać im podrobione pieniądze), to pewnie bym po prostu przepłaciła za te „amerykańskie” wyroby prosto z Chin.



chiński baarek z sszonymi owocami... mango było smaczne, ale suszona wiśnia... hmmm... podziękuję


"try a hajt" ...chyba chodziło o to, abym przymierzyła kapelusz ;-)

z biletem na kolejkę 

Tak czy inaczej, nie było zakupów, ale było coś bardziej ekscytującego… Wycieczka na Chiński mur! Zebrało się nas na tyle dużo osób z załogi, że mogliśmy zorganizować transport tylko dla nas.
W składzie Portoriko, Polska, Korea, Indie, Serbia i Belgia ruszyliśmy na podbój jednej z największych budowli jakie kiedykolwiek powstały na świecie. Plotki głoszą, że mur jest tak duży (a raczej długi bo składa się z 6259,6 km rzeczywistego muru, 359,7 km rowów i 2232,5 km naturalnych barier w postaci rzek i gór), że widać go z kosmosu.
Poszperałam trochę w Internecie i niestety jest to nie potwierdzona informacja. Z pewnością gołym okiem z księżyca muru nie zobaczymy, ale za to z samolotu już tak. Początki Wielkiego Muru sięgają VII w. p.n.e., gdy lokalni władcy zaczęli budować wały mające powstrzymać koczowników najeżdżających północne Chiny. Pod koniec III w. p.n.e. pierwszy cesarz Chin połączył lokalne wały w długi system umocnień. Jednak mało kto słyszałby o tej budowli, gdyby nie panujący w XIV-XVII w. n.e. władcy z dynastii Ming. To oni przekształcili znaczną część starożytnego wału w kamienny mur. Mimo swojej okazałości i tego jak ogromne wrażenie robi, nie powinniśmy zapominać o tym ile ludzkich istnień pochłonął i ile krwi się tam przelało. Dziś możemy go podziwiać, spacerując po tysiącu stromych schodków i podziwiać piękne widoki. Kiedyś ginęli w tym miejscu niewinni ludzie, którzy umierali z wycieńczenia podczas budowy, albo cesarz wmurowywał ich żywcem za nieposłuszeństwo. Dziś nie czuć już majestatyczności tego miejsca, pozostaje ona zatracona przez tłumy turystów, doskwierający upał, kramy z pamiątkami...

Na mur wjeżdża się kolejką (taką samą jak na Kasprowy), ale za to największą frajdą jest zjazd wagonikami po metalowej zjeżdżalni. Śmiechu było przy tym co nie miara. Spacer po murze w 35 stopniowym upale, przy wilgotności powietrza ponad 80% tak nas zmęczył, że w drodze powrotnej do hotelu wszyscy zasnęliśmy. Przynajmniej podróż minęła szybciej niż w poprzednią stronę.

Nie udało mi się tylko znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie „czy kapusta pekińska naprawdę pochodzi z Pekinu?” – myślę, że będę musiała zgłębić temat podczas kolejnego pobytu w Beijing.




















2 komentarze:

  1. Po Twoim usmiechu wogóle nie widac zmęczenia i upału :)

    z zainteresowaniem czytam bloga, masz lekkie pióro no i rzecz jasna interesującą pracę

    pozdrowienia z Warszawy
    Gośka

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, szukalam wlasnie w interneciu kontaktow do Polakow mieszkajacych w Katarze i trafilam na Twojego bloga. Wyglada na to ze wkrotce sie tam przeniose ze swoja rodzina (maz otrzylam bardzo interesujaca propozycje od Twojej kompanii lotniczej). Czy mozesz podac mi jakis adres, gdzie moge do Ciebie napiasc na priva: mail, fb lub cokolwiek. Potrzebuje kilka praktycznych informacji, moze bedzoesz mogla mi pomoc. Pzdr

    OdpowiedzUsuń