sobota, 11 maja 2013

Majówka w mieście czekolady



Bruksele, czyli miasto czekolady, muli, gofrów i frytek z majonezem przyszło mi zwiedzić w tempie przyspieszonym, bo raz - layover, do najdłuższych nie należy, a po drugie na wieczór miałam poważny plan - spotkanie z Paulinką, której przyszło mieszkać w tym jakże przesympatycznym mieście.
 Kto mnie trochę zna, wie czekoladę, ciastka, gofry mogłabym jeść na śniadanie, obiad i kolację [chociaż po ostatnich moich samolotowych przygodach - kiedy na pokładzie pękły mi spodnie !!!!, powinnam chyba trochę zmienić dietę:-)]
Jednak podczas pobytu w Brukseli, nie podjęłam jeszcze tego typu obietnic, zatem nie ważąc na konsekwencje, z przyjemnością zaglądałam do wszystkich sklepów i kramików z czekoladowymi łakociami i z wypiekami na twarzy i trzęsącymi się uszami, zajadałam się podobno najlepszymi belgijskimi czekoladkami. 




belgijskie czekoladki



Marzył mi się na majówkę właśnie taki europejski kierunek, bo poza Warszawą do której czasami latam, żeby nie stęsknić się zbyt za domem i przyjaciółmi, już dawno nie latałam w te rejony świata. Dlatego kiedy udało mi się wywalczyć, a może powinnam powiedzieć wyżebrać lot do Brukseli w centrum planowania lotów radości nie było końca. Bo przecież majówka w Europie to chyba najprzyjemniejsza pora roku. Jest ciepło, zwykle słonecznie, a w powietrzu czuć tę rześkość i świeżość. Uwielbiam... Miła odmiana, porównując to z tym co obecnie dzieje się w Doha - czyli 40 stopni i taki ciepły wiatr od pustyni, jak gdyby, ktoś skierował ciepły strumień suszarki prosto w twarz...:-)












Wiedząc, że mam niewiele czasu, od razu po przyjeździe do hotelu pobiegłam na stację pociągów, żeby złapać najbliższy pociąg w stronę centrum Brukseli. Pomysł na majówkę w stylu city tour, jak widać na zdjęciu miałam nie tylko ja, więc przepychając się między tłumem turystów, starałam się przemieszczać, pstrykać zdjęcia i zobaczyć w miarę jak najwięcej.
I tak zdaje się, że pominęłam jeden z najważniejszych punktów zwiedzania Brukseli, bo nie widziałam katedry i małego, złotego "sikającego" chłopca...ale może uda się następnym razem. 



















Mule to prawie danie narodowe Belgów, pomijając oczywiście frytki serwowane z majonezem:-)


Parlament Europejski
Paulinka i Andrzej, z którymi spotkałam się wieczorem.

Trochę w biegu ten mój dzisiejszy wpis, ale za chwilkę dosłownie idę na lot do Mediolanu, a zaraz widzę, że zrobią mi się zaległości, które potem będzie ciężko nadrobić bo zbliżają się wakacje pełne wrażeń:-)

2 komentarze:

  1. Rozwiń temat podartych spodni?:) Brzmi interesująco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne zdjęcia! :) Serio spodnie pękły? To chyba coś z nimi było nie tak, bo po Tobie nie widać! ;) Czekam na wpis z Mediolanu i szczegóły na temat wakacji!!!! :)

    OdpowiedzUsuń