poniedziałek, 21 stycznia 2013

Namaste, czyli wysoko w górach Tybetu

Katmandu , Nepal .

„Namaste” –tak przywitano nas na lotnisku w stolicy Nepalu - Katmandu. Miasto położone wysoko w górach. Lotnisko Katmandu słynie z tego, że jest niezwykle ciężko na nim wylądować, dlatego piloci, którzy tam latają muszą (podobno) spełnić jakieś dodatkowe kryteria i odbyć specjalne szkolenie.  My na szczęście wylądowaliśmy bez najmniejszych problemów. Nic nie trzęsło, ani nie było żadnych niespodzianek, miało być bardzo bardzo zimno, a było tak akurat. Nie za ciepło, nie za zimno, w sam raz na zwiedzanie. Bo w Nepalu też jest teraz zima, co zresztą widać, bo na większości drzew nie ma liści i roślinność jest mniej zielona i bujna.

Zakwaterowano nas w bardzo ładnym, choć trochę już oldshoolowym hotelu, urządzonym w stylu chińsko – orientalnym. Miałam piękny widok z okna (co widać na zdjęciach), ale za nic nie mogłam się wyspać.  Nie wiem czy byłam aż tak podekscytowana atrakcjami, które czekać mnie miały  następnego dnia, czy nepalskie piwo tak na mnie zadziałało, a może prawdą było to, że hotel jest nawiedzony? Tak, taka historia krąży wśród naszej załogi pokładowej, niemniej jednak jakoś się nią nie przejęłam. Ale kiedy nie mogłam spać, przewracając się  boku na bok, zastanawiałam się co za zwierz/ptak/duch? wydaje takie dziwne odgłosy. Udało mi się przeczekać noc i już bladym świtem (6 rano!!) zerwałam się z łóżka i ruszyłam poznawać całkowicie mi nieznany kraj, do którego nie sądziłam nigdy, że się wybiorę. Oczywiście nie zrobiłam należytego reserchu przed wyjazdem i nie do końca wiedziałam co warto zobaczyć, a co lepiej pominąć…Na szczęście poratowała mnie dziewczyna z Meksyku, która już wcześniej „robiła”  taki lot, więc co nieco zwiedziła już w Katmandu, ale nie miała nic przeciwko aby zobaczyć to mistyczne miasto jeszcze raz. Reszta załogi, albo się nie chciała przyznać, że gdzieś wychodzi, albo spędzili czas tylko w hotelu (co w zasadzie jest dość powszechne).

Złapałyśmy samochód (bez szyb, i z otwierającymi się drzwiami), który zabrał nas do pięknego, bardzo mistycznego miejsca zwanego Świątynią Małp (Monkey Tample). Jak wskazuje nazwa była to świątynia, na wzgórzu, z której rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na  panoramę Katmandu. Na horyzoncie, malowały się lekko zamglone szczyty gór, wszystko skąpane w promieniach wschodzącego słońca…Bajka… Oczywiście było też pełno małp, które za nic miały sobie tłum turystów, i bez skrępowania skakały sobie po dachach, zaczepiały.. albo też robiły inne rzeczy ;-).

Nie spodziewałam się, że Nepal aż tak mi się spodoba, większość osób, którym opowiadałam, gdzie mam swoje pierwsze loty, krzywiło się na wieść, że lecę do Katmandu. Opowiadali mi, że nudno i nie ciekawie. Ja natomiast, po tym krótkim, aczkolwiek uroczym pobycie, jestem zafascynowana kulturą buddyjską i Nepalem na tyle, że chętnie przyjadę jeszcze raz. Najchętniej na dłużej, żeby można się było wybrać na wycieczkę w góry.

Poza typowo turystycznym punktem programu, wybrałyśmy się tez do centrum miasta. Nie potrafię porównać Katmandu, do żadnego znanego mi miejsca na świecie. Jest dość brudno, z budynków zwisają całe pęki kabli i innych sznurów. Głównym środkiem transportu są tu zdecydowanie skutery (trzeba bardzo uważać, bo oczywiście Katmandczycy jeżdżą bardzo szybko i nikt nie uważa na jakichś tam pieszych turystów.  Dużo ludzi po prostu siedzi sobie na ulicy, na krawężnikach i patrzy…?albo medytuje? Z tłumu bardzo łatwo wyłapać można tybetańskich mnichów ubranych w czerwone stroje, jest też dużo turystów – himalaistów ubranych w sprzęt do wspinaczki i niosących turystyczne plecaki… Widziałam dużo kobiet ubranych w kolorowe regionalne stroje. Część z nich miała namalowaną czerwoną kropkę na czole. Mężczyźni też czasem mieli taką kropkę, niestety nie wiem co ona oznacza, muszę koniecznie doczytać:) Na dzieci chyba mało kto w Katmandu zwraca uwagę, bo widziałam całe mnóstwo maluchów bawiących się po prostu na środku ulicy. Ale nikt nic sobie z  tego nie robił… Poza tymi pędzącymi skuterami, mogłabym stwierdzić, że czas się tam zatrzymał i wszyscy są jacyś tacy spokojniejsi, jak by zamyśleni… Gdzieniegdzie ze sklepików z koralikami, dywanami, paszmirami dochodziły nas przepiękne tybetańskie szanty (kupiłam sobie nawet płytkę CD z taką muzyką mnichów)Tybetański Song :). W Nepalu jest bardzo tanio, mając 10 dolarów w kieszeni myślę, że można spokojne przeżyć parę dni…Jedyny większy wydatek na miejscu to transport, taksówkarze, wiedzą, że na turystach najłatwiej zarobić i bindują ceny i wcale nie chcą się targować. Ale to akurat tak jak wszędzie na świecie – nie znasz okolicy to będą Cię wozić dookoła.
Podsumowując spędziłam w Nepalu bardzo miłe chwile….I mam nadzieje, że jeszcze kiedyś odwiedzę to miasto. Tymczasem robię przegląd najpopularniejszych zabytków jakie warto zobaczyć w DELHI, żeby tym razem wiedzieć co jest must to see i zbieram siły przed nocnym lotem .


 




























































3 komentarze:

  1. Aguś piękne zdjęcia i miło się czyta:) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aga! Ja tez tak chce! Co mam zrobić żeby tak latać po świecie jak Ty?;)


    OdpowiedzUsuń
  3. Some lovely pics you have here!

    OdpowiedzUsuń