piątek, 28 lutego 2014

O północy w Paryżu....

W połowie stycznia wybrałam się na weekend do Paryża. Chociaż ze mnie taki podróżnik, co to już stopę na wszystkich kontynentach postawił, to akurat "pobliski" Paryż ciągle widniał na liście miejsc "Must to see once in Your Life time". Z pracy raczej tam szybko nie polecę, bo akurat samolot mojej linii, który tam lata to airbus 340 - a ja nie mam na niego licencji, a gdybym nawet mogła, to przecież to Paryż - 24h to zdecydowanie za mało żeby poczuć magię miasta, upić się wytrawnym Bordeaux, zgubić w podziemiach Paryskiego metra, oglądać migoczącą co godzinę wieżę Eiffla, spacerować wąskimi uliczkami pełnymi kawiarenek i podziwiać rozświetlone bulwary nad Sekwaną nucąc piosenkę Joe Dassin "Champs Elysees". 


Pomimo wielu przeciwności losu, które niestety nas spotykały podczas tego weekendu, wyjazd zaliczam do bardzo udanych. Jeszcze przed wylotem, miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle uda mi się wsiąść do samolotu. Po zrobieniu check in na lot, okazało się, że miejsc wolnych w samolocie jest trzy a moje miejsce w kolejce, żeby się dostać jest 11. Chociaż matematyk ze mnie marny, to jednak oszacowanie prawdopodobieństwa wejścia na pokład nie pozostawiało mi  zbyt wiele nadziei. No ale apartament już za bookowany, Maciek już zapewne w drodze do Paryża... i Ja jakoś MUSZĘ się tam dostać. Na wariata, pozamieniałam rezerwacje, loty, Id 90 na Id 50 i jakimś cudem zostałam wpuszczona na pokład. 

Ale nie nie, to nie koniec przygód. Ja doleciała, mój bagaż też szczęśliwie doleciał, nawet Maciek wylądował o czasie.... ale .... Maćkowa walizka już nie. Air France trochę zawiodło, i mój dzielny kompan podróży był pozbawiony swoich rzeczy osobistych podczas całego pobytu. Żeby było zabawniej, walizka znalazła się w końcu w Katowicach, tyle, że po 4-ech dniach kiedy M. był już w Warszawie. Całe szczęście, Air France jest przygotowana na tego typu sytuacje i w ramach rekompensaty wręcza swoim pasażerom biały bawełniany t-shirt, szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia i próbki kosmetyków. Było z tego powodu trochę śmiechu, chociaż chyba bardziej ja się śmiałam ;-)











Paryż to piękne, klimatyczne miasto i chyba nikogo nie trzeba co do tego przekonywać. Oczywiście odwiedziliśmy wszystkie najważniejsze miejsca z Luwrem, Katedrą Notre dam i wieżą Eiffela na czele, a od chodzenia miałam nawet małe zakwasy w łydkach i odciski na stopach. 

Jednak najbardziej mnie urzekli Francuzi i ich totalna ignorancja na turystę, który przyjeżdża podziwiać ich dorobek kulturowy, wywala kupę pieniędzy na hotele, jedzenie, przejazdy, wejścia do muzeów... (w końcu to jedno z najdroższych miast w Europie) a tu nawet kobieta pracująca w Informacji Turystycznej (czyli . czytaj w domyśle jest tam po to, żeby pomóc zagubionym turystom) słysząc pytanie zadane w języku angielskim odwraca głowę i udaje, że Cię nie słyszy. Równie dobrze mogłam zadawać pytania po polsku, myślę, że efekt byłby podobny. ... a może jednak lepszy?

Po 3-ech dniach w Paryżu, zaczęliśmy mówić po angielsku z francuskim akcentem dodając przed każdym zdaniem "Ouuu".... żeby brzmiało bardziej po francusku i żeby ktokolwiek, chciał w ogóle z nami rozmawiać. 
Co do Francuzów jeszcze to...  Mnie podrywały dziewczyny, a Maćka chłopaki ?!?! Ok, może to taki wyzwolony naród. Jednak przyznam szczerze, jeszcze nigdzie na świecie nie miałam takiego wzięcia wśród dziewczyn, jak tamtej nocy w Paryżu, a klub nie był klubem gejowskim!!!
Poza tym prawie zostaliśmy pobici przez bezdomnego na stacji kolejowej.... Generalnie z przygodami.




Podczas powrotu z Francji do domu, też nie mogło obyć się bez problemów. Ten powrót na długo zapamiętam i pewnie umrę przez niego o 5 lat wcześniej, bo tyle stresu ile mnie to kosztowało dawno nie miałam. Przyjeżdżamy na lotnisko, a tam cisza jak by lotnisko zamknęli, żadnego ground stuffu w burgundowych kubrakch, gaty zamknięte, pasażerów też jakoś mało. Już miałam najgorsze przeczucia, ale ciągle starałam się myśleć pozytywnie. W końcu dorwałam Panią, która mi powiedziała, że mój samolot został cofnięty i następny będzie jutro rano. "No  to pięknie " myślę sobie "Rano... to ja już mam mój minimum rest i jeśli nie wrócę na czas to będę miała spore kłopoty"...

Na szczęście poratowały mnie tu linie Emirates, które co prawda, zgubiły mój bagaż w Dubaju, ale mimo braku  potwierdzonego biletu i specjalnego za listowania się ( takie tam formalności dla cabin crew) wpuścili mnie na pokład i jakoś na czas doleciałam do Dubaju skąd już do domu miałam znacznie bliżej.

Z Dubaju miałam 2h transfer, podczas którego zdążyłam znaleźć dwie komórki, a Pan pracujący w check-in counter spisał sobie bezprawnie mój numer telefonu i przez kolejne dwa tygodnie "molestował" mnie na whatsApp czy nie pojadę z nim na Malediwy?  No jasne, lecę pędzę i nie mam co robić.. :-) No właśnie tak to wygląda w Arabskim świecie, jak by ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości.














1 komentarz:

  1. Niedawno znalazłam Twojego bloga i mam pytanie: Czy masz wykształcenie turystyczne albo filologiczne? Czy duże znaczenie w zdobyciu Twojej pracy ma dyplom? Czy wystarczy znajomość języków?

    OdpowiedzUsuń