wtorek, 5 lutego 2013

Sri Lanka - Perła Oceanu Indyjskiego

Nocne loty w moim grafiku stanowią 80% i  niestety bardzo mnie już wykańczają.Czasem mam wrażenie, że zatracam granicę pomiędzy dniem, a nocą, nie mówiąc już o dniach tygodnia, których kolejność już całkiem zatraciłam. Pewnie taki trochę nieregularny tryb życia, odbije się wkrótce na moim zdrowiu, ale póki co kiedy tylko mogę doładowuję baterie moich niewidzialnych akumulatorków i pomimo zmęczenia, zmiany czasu i klimatu, staram się zobaczyć najwięcej jak tylko się da.

Ostatnio miałam okazję spędzić 24h na Sri Lance. Wyspa położona  jest na południe od płw.Indyjskiego nazwana została przez Marco Polo "perłą oceanu Indyjskiego". W przewodnikach można znaleźć też inne określenia takie jak "Indie w pigułce", albo "Wrota do raju". Dlatego po przeczytaniu kilku stron internetowych na temat Colombo (stolica Sri Lanki) pomyślałam sobie "Ok. W Indiach już byłam i mnie  nie zaczarowały, natomiast raj też już widziałam na Malediwach, więc chyba zostanę w hotelu i odpocznę". W jak ogromnym błędzie się znajdowałam uzmysłowiłam sobie dopiero po wyjściu z lotniska, kiedy zaczerpnęłam pierwszego oddechu powietrza i do moich nozdrzy wdarł się najsłodszy i najpiękniejszy zapach jaki kiedykolwiek czułam. Powietrze na Sri Lance jest bardzo wilgotne, ale zapachy egzotycznych roślin i słodkich owoców czuje się w powietrzu i ma się wrażenie jak by na prawdę człowiek znalazł się w bajecznym i kolorowym ogrodzie. Moje plany dotyczące odpoczynku, zostały wobec tego mocno zweryfikowane i pomimo nie przespanej nocy, z entuzjazmem dołączyłam do koleżanek z załogi, które również miały ochotę co nieco pozwiedzać. Miałyśmy dość egzotyczny team składający się z Polki, Chinki i Kenijki. W recepcji ustaliłyśmy, że nie ma co tracić czasu i dałyśmy sobie 20 min na szybkie ogarnięcie się i punkt 8.00 miałyśmy ruszyć tuktukiem na podbój Kolombo.

Pobiegłam do swojego pokoju, zdjęłam mundurek, rozplątałam włosy z koka, którego robić nienawidzę i już miałam się przebrać w szorty i bluzeczkę, kiedy zauważyłam, że nie mam walizki. Tak więc znów musiałam ubrać mundur, związać włosy i zjechać do lobby... gdzie samotnie stała sobie moja walizka. Pan operator windy, obdarzył mnie szerokim uśmiechem, kiedy zabierałam bagaż. Pewnie pomyślał sobie, że nie dość że blondynka to jeszcze taka roztrzepana, że nie jest w stanie upilnować własnego dobytku. I tak z 20 min, które miałam na ogarnięcie się zrobiło się nagle 10, ale i tak zdążyłam zrobić wszystko, łącznie z szybkim prysznicem i nasmarowaniem się kremem. Niedługo zacznę bić własne rekordy w przygotowywaniu się do wyjścia:)

Spod hotelu wzięłyśmy tuk tuka - czyli ulubiony środek lokomocji Indyjskich lokersów i poprosiłyśmy o zawiezienie nas do buddyjskiej świątyni ze słoniem (takie miejsce polecił nam kolega z załogi, który był naszym speakerem na locie bo ... >oczywista oczywistość<  pochodził ze Srilanki). Przejażdżki tuktukami bardzo lubię, bo nie jest gorąco, tubylcy szybko jeżdżą i momentami można poczuć duszę na ramieniu, zwłaszcza gdy nagle z za zakrętu wylatuje drugi równie szybko rozpędzony tuktuk, wtedy oczywiście obydwa na siebie trąbią, ale nikt nie zwalnia:)
Świątynia, którą odwiedziłyśmy, zupełnie różniła się od tych z New Delhi, była na pewno mniejsza i mniej okazała, ale mi bardziej odpowiadał taki klimat. Było wiele figurek Buddy (podobno prawdziwy Budda był chudy bo pościł? Ktoś coś wie więcej w tym temacie, bo nie jestem specjalistką od religii, a zaciekawiła mnie ta kwestia. Całe życie myślałam, że tłuściutki mały Pan siedzący po turecku to nie kto inny jak Budda w całej swojej okazałości, a tu się nagle okazuje inaczej?) No nic, człowiek uczy się przez całe życie. W Świątyniach indyjskich trzeba zdejmować buty, o czym już pisałam wcześniej, ale trzeba się także zakrywać, a ja oczywiście strój a la plażing czyli krótkie szory i top bez rękawków. Dobrze, że miałam ze sobą ręcznik ukradziony z hotelu na wypadek gdyby zaniosło nas na jakąś plaże, to miałam się czym zakryć. Obwiązałam się nim wokół pasa ( a'la spódnica) i mogłam wejść do środka, a było na prawdę warto. Poza licznymi figurkami Buddy,  podziwiałyśmy piękne złocone posągi i obrazy. Podlałam wodą i okrążyłam drzewo życia, które według wierzeń, spełnia życzenia (ale życzenia nie powiem, bo się nie spełni). W salach modlitewnych odbywały się zajęcia religii dla dzieci, które wszystkie były ubrane na biało. Była tam mała dziewczynka, której chyba bardzo przypadłam do gustu, bo nie opuszczała mnie na krok, więc zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie, które bardzo jej się podobało i wyglądała na prze szczęśliwą - radości było co nie miara.





Napisałam na początku, że kazałyśmy się zawieść naszemu tuktukowemu kierowcy do świątyni ze słoniem. Słonia na żywo widziałam już nie raz, więc nie jest to jakaś wielka atrakcja. Ale akurat na Sri Lance słonie odgrywają ważną rolę i są bardzo popularne. Jak ma się odrobinę szczęścia (którego nam akurat zabrakło) to można spotkać słonia nawet na ulicy. My się musiałyśmy pocieszyć słoniem na łańcuchu, ale przynajmniej brał kąpiel, więc było na co popatrzeć, bo nie wiem czy wiecie, ale słonie biorą kąpiel tylko raz dziennie i jest to cały długi rytuał. Najpierw słoń polewa się wodą, chlapiąc przy tym na wszystkie strony. Potem się zanurza w czymś na kształt wanny, tylko w rozmiarach odpowiednich dla słoniowych gabarytów. A potem (czego mu zazdrościłam) robią mu peeling i go szorują....Żyć nie umierać:) Po atrakcjach związanych z podglądaniem słonia byłyśmy już nieco zmęczone, więc tylko w drodze powrotnej zahaczyłyśmy o świątynie na wodzie (gdzie znów musiałam się okryć ręcznikiem) oraz miejską plażę, która raczej nie zachęcała do rozłożenia ręcznika i opalania, bo  po pierwsze była tuż przy ruchliwej ulicy, po drugie był tam całkowity brak cienia, po trzecie była okupowana przez tubylców i raczej nie było by dobrze widziane, gdybyśmy wyskoczyły tam w bikini. Już wystarczy mi, że w Doha, policja mnie prawie deportowała za obnażanie się w miejscach publicznych, więc staram się być bardziej ostrożna, zwłaszcza, jak nie znam lokalnych zwyczajów i prawa. Dlatego też wróciłyśmy do hotelu, żeby wreszcie trochę odpocząć, poleżeć i po korzystać z pięknego słońca, napić się wody kokosowej i cejlońskiej herbaty (podobno najlepsza na świecie).







Nie byłam na Sri Lance długo i mimo mojego wcześniejszego (nie wiem czemu) negatywnego nastawienia bardzo mi się podobało. Byłam miło zaskoczona, nie tylko widokami, ale również otwartością tubylców, którzy cieszą się na widok turysty i jest to radość szczera, wychodząca wprost z głębi ich serc. Może brzmi to trochę naiwnie, ale nie jest to tylko moja opinia, więc być może jest w tym choć odrobina prawdy, albo znów miałam szczęście spotykając samych pozytywnych ludzi... a może po prostu blondynka, chinka i murzynka w jednym "zestawie" wyglądają na tyle uroczo, że same prowokują ludzkie uśmiechy? 







































3 komentarze:

  1. super! też bym chciała tam pojechać! :)
    Chętnie wytłumaczę sprawy grubego/chudego Buddy - niech moje studia się na coś przydadzą ;)
    Zamieszanie spowodowane jest zamiennym stosowaniem prawdziwego imienia grubaska - "Budai" ze "Śmiejącym się Buddą". Grubasek Budai jest uznawany za niekanoniczną postać Buddy, ale jest związany wyłącznie z folklorem Chin, Wietnamu i Japonii.
    Posągi Buddy, które widziałaś teraz na Sri Lance przedstawią właściwego Buddę Gautamę - tego Buddę, który żył w VI w. przed naszą erą i jest "założycielem" buddyzmu.
    Myślę, że "śmiejący się Budda" jest taki popularny w Polsce, bo wiadomo... produkty chińskie są tanie, a Budda to taki dobry egzotyczny dodatek do mieszkania...
    Mam nadzieję, że to chociaż trochę rozjaśnia sprawę! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje, teraz już wiem o co chodzi z budda i już na pewno nie popełnię błędu :):D Dzięki !!!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. dzien dobry ,
    Pracowalem i pracuje w Doha z chlopakami ze Sri Lanki (jak ich nazwac chyba Lankijczycy ?) i wszyscy bez wyjatku sa swietni (zarowno jako ludzie jaki i profesjonalisci -praca na budowie oczywiscie )
    Tak ze Pani pozytywne opinie o mieszkancach Sri Lanki sa jak najbardziej uzasadnione i w pelni podzielam.
    Nie wiem czy Pani zna Marie z Krakowa (takoz w QA juz ponad 2 lata) -to moja corka

    Ciekawy blog z przyjemnoscia czytalem

    Pozdrawiam zycze pustych( w miare) lotow zgodnie z requestem

    Jaroslaw

    P.S dlaczego bahrajn ma zla opinie jako lot?
    Pracowalem tam 1,5 roku , bylo OK

    Jaryy66@yahoo.com




    OdpowiedzUsuń